Edukacja potrzebuje kontrrewolucji

Naprawy systemu polskiej oświaty nie będzie. Przeszkoda nazywa się Szumilas - pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 19.06.2012 20:00

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

O tym, że Polski dotknęła zapaść edukacji, której efektem będą poważne konsekwencje cywilizacyjne, mówi coraz więcej osób. Ostatnio w „Rzeczpospolitej" zwracali na to uwagę liberał Paweł Śpiewak i lewicowiec Rafał Chwedoruk. Nieco wcześniej martwił się nią umiarkowany konserwatysta Andrzej Mikosz. W ciekawym artykule w „Uważam Rze" powołał się na podobne opinie profesorów: lewicowego Jana Hartmanna i prawicowego Andrzeja Nowaka.

Ciężko przerażona

Tęsknota za pozytywnym przewrotem umysłowym w Polsce - jak to niektórzy ujmują - staje się ponadpartyjna. Samo zaś nawiązanie do książki historyka Władysława Smoleńskiego poświęconej wychodzeniu z intelektualnej zapaści czasów saskich też jest znamienne. To już nie zgrabna figura publicystyczna, ale poczucie dramatyzmu sytuacji.

Tu zresztą trzeba rozprawić się z propagandowym sloganem głoszonym głównie przez „Gazetę Wyborczą", że za protestami przeciw obecnej sytuacji w oświacie stoją wyłącznie środowiska prawicowe. Ma być tak zwłaszcza w przypadku walki o nauczanie historii. To absolutne kłamstwo, wystarczy spojrzeć na listy sygnatariuszy protestu. W znanym autorowi tego tekstu Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego protest podpisali historycy o bardzo różnych poglądach. Ci, którym przypisywano poglądy prawicowe, są tam w mniejszości.

Rewolucja w oświacie - właściwie kontrrewolucja - staje się wyzwaniem równie dramatycznym co kwestia demografii. Dlaczego kontrrewolucja? Bo według większości opinii osób zatroskanych trzeba zrobić kilka kroków do tyłu. Do szkoły zorganizowanej w sposób bardziej tradycyjny, z odrobiną drylu, intelektualną dyscypliną, kanonem wiedzy nie tylko humanistycznej. I przywróceniem nauki pamięciowej. Tak, tak, wkuwanie jest równoprawną częścią mnemotechniki.

Sęk w tym, że nie ma tego kto przeprowadzić. Krystyna Szumilas, obecna minister edukacji, jest tylko administratorką. I to ciężko przerażoną zadaniami, które stoją przed ministrem edukacji. Chociaż o to stanowisko sama zabiegała.

Minister z przypadku

Dziś szefową MEN jest osoba, o której sami politycy PO mówią, że jeśli chodzi o kompetencje, to jest najwyżej na poziomie kuratora oświaty. W centralnej polityce jest od roku 2001, gdy pierwszy raz dostała się do Sejmu. Ale dokładne prześledzenie jej publicznych wypowiedzi pokazuje jedno: pani minister nie ma żadnych poglądów. A jeśli nawet ma jakąś szerszą wizję, to starannie ją ukrywa. Nie wiadomo, czy jest konserwatywna czy liberalna. Raz czy dwa zacytowała przed laty kardynała Stefana Wyszyńskiego, raz Alberta Camusa, ale nie wyszła przy tym ponad poziom sloganu.

Jej wypowiedzi to czeladnicze uwagi o arkuszach egzaminacyjnych, pensum, subwencjach itp. Można z nią rozmawiać o Karcie nauczyciela i o technikaliach nauczania sześciolatków. I tylko tyle. O misji i filozofii nauczania czy nawet tylko o zawartości szkolnych programów już raczej się nie da.

Szumilas została ministrem w wyniku przypadku. W PO panowało przekonanie, że po Katarzynie Hall każdy będzie dobrym ministrem. Tym bardziej Szumilas, wieloletnia parlamentarzystka, przez dwa lata szefowa Sejmowej Komisji Edukacji, wreszcie - ponoć - sprawna wiceminister. Na dodatek - trochę to zabawne, ale taka jest polityka - Szumilas jest ze Śląska. A tak ważny region musi przecież dostać jakieś ministerstwo.

Tym kierował się Donald Tusk. Potrzebą spokoju. W swoim exposé nic nie wspomniał nawet o edukacji, co świadczy o tym, że nie jest to dla niego kwestia strategiczna. Potrzebował tylko sprawnej administratorki. Nic więcej. Okazało się jednak, że Krystyna Szumilas nie jest w stanie spełnić nawet tak niewielkich oczekiwań.

Brak horyzontów

Grzechem Tuska jest brak zainteresowania edukacją i błędna decyzja co do obsady kierownictwa resortu. Ale jednocześnie premier daje swoim ministrom sporą autonomię w zakresie działań merytorycznych. Nie próbuje ręcznie kierować ich resortami, co warto docenić. A więc pani minister, gdyby była osobą innego formatu, mogłaby zrobić wiele dobrych rzeczy.

Obok bowiem sloganów „Wyborczej" o spisku prawicowych historyków jest też mit antyrządowy. Mówi on, że działania Szumilas to zaplanowana kampania przebudowy świadomości młodego pokolenia - oderwania od korzeni, między innymi przez skasowanie nauczania historii.

Prawda jest bardziej banalna. Krystyna Szumilas, była nauczycielka podstawówki w Knurowie, myśli kategoriami i problemami takiej właśnie szkoły. A to uczniowie nie dają sobie rady, to trzeba program odchudzić. A to nauczyciel nie wyrabia się z programem i trzeba zmniejszyć liczbę lekcji.

To nie ideologia, lecz brak horyzontów. Skądinąd pani minister na którymś z posiedzeń Rady Ministrów emocjonalnie zaprotestowała przeciw zarzutom, że chce zaszkodzić nauczaniu religii. Jak to? Ona, pobożna Ślązaczka? Tyle że - według obserwatorów - nie była to wcale sprytna obrona. Ona po prostu nie rozumiała, jakie są skutki działań jej resortu.

Nie da rady

Co gorsza, edukacją w całej polskiej polityce zajmują się głównie ludzie pokroju Krystyny Szumilas. Jedyną wyrazistą osobowością w Sejmowej Komisji Edukacji jest Krystyna Łybacka, była SLD-owska minister edukacji. Można jednak odnieść wrażenie, że jest zmęczona i nie ma już sił na coś więcej niż doraźne polemiki. Główny polemista z PiS Sławomir Kłosowski nie sprawia wrażenia, aby swoim poziomem przerastał Szumilas.

Skoro jesteśmy przy głównej partii opozycyjnej, należy zauważyć, że są tam ludzie, którzy mają format polityczno-intelektualny, aby zajmować się oświatą. Choćby Kazimierz Michał Ujazdowski. To, że Ujazdowski nie zajmuje się edukacją, źle świadczy o PiS i pokazuje, jak bardzo także w tej partii lekceważona jest edukacja. Symbolicznym zaś obrazem pokazującym, co dla całej klasy politycznej znaczy dziś oświata, jest fakt, że szefem Komisji Edukacji został niejaki poseł Artur Bramora, optyk z Ruchu Palikota.

Kto zamiast Krystyny Szumilas już teraz mógłby być ministrem? Nasuwają się dwa nazwiska. Sprawną administratorą byłaby Barbara Kudrycka, chwalona za kierowanie resortem szkolnictwa wyższego. Ale wiadomo, że chce wracać do Parlamentu Europejskiego. Jeszcze lepszą kandydaturą wydaje się Jarosław Gowin, polityk, któremu nikt nie może odmówić odpowiedniego sznytu intelektualnego. Musiałby jednak zostawić resort sprawiedliwości.

Im szybciej rządzący, opozycja i cała opinia publiczna zrozumieją, że upadek oświaty jest problemem strategicznym Rzeczypospolitej, tym prędzej będzie można naprawić szkody. Ofiarą umysłowego regresu padło już dziesięć roczników uczniów. I nic nie wskazuje na to, aby pani minister Szumilas dała radę to naprawić.

 

TV.RP.PL

O tym, że Polski dotknęła zapaść edukacji, której efektem będą poważne konsekwencje cywilizacyjne, mówi coraz więcej osób. Ostatnio w „Rzeczpospolitej" zwracali na to uwagę liberał Paweł Śpiewak i lewicowiec Rafał Chwedoruk. Nieco wcześniej martwił się nią umiarkowany konserwatysta Andrzej Mikosz. W ciekawym artykule w „Uważam Rze" powołał się na podobne opinie profesorów: lewicowego Jana Hartmanna i prawicowego Andrzeja Nowaka.

Ciężko przerażona

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?