O tym, że Polski dotknęła zapaść edukacji, której efektem będą poważne konsekwencje cywilizacyjne, mówi coraz więcej osób. Ostatnio w „Rzeczpospolitej" zwracali na to uwagę liberał Paweł Śpiewak i lewicowiec Rafał Chwedoruk. Nieco wcześniej martwił się nią umiarkowany konserwatysta Andrzej Mikosz. W ciekawym artykule w „Uważam Rze" powołał się na podobne opinie profesorów: lewicowego Jana Hartmanna i prawicowego Andrzeja Nowaka.
Ciężko przerażona
Tęsknota za pozytywnym przewrotem umysłowym w Polsce - jak to niektórzy ujmują - staje się ponadpartyjna. Samo zaś nawiązanie do książki historyka Władysława Smoleńskiego poświęconej wychodzeniu z intelektualnej zapaści czasów saskich też jest znamienne. To już nie zgrabna figura publicystyczna, ale poczucie dramatyzmu sytuacji.
Tu zresztą trzeba rozprawić się z propagandowym sloganem głoszonym głównie przez „Gazetę Wyborczą", że za protestami przeciw obecnej sytuacji w oświacie stoją wyłącznie środowiska prawicowe. Ma być tak zwłaszcza w przypadku walki o nauczanie historii. To absolutne kłamstwo, wystarczy spojrzeć na listy sygnatariuszy protestu. W znanym autorowi tego tekstu Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego protest podpisali historycy o bardzo różnych poglądach. Ci, którym przypisywano poglądy prawicowe, są tam w mniejszości.
Rewolucja w oświacie - właściwie kontrrewolucja - staje się wyzwaniem równie dramatycznym co kwestia demografii. Dlaczego kontrrewolucja? Bo według większości opinii osób zatroskanych trzeba zrobić kilka kroków do tyłu. Do szkoły zorganizowanej w sposób bardziej tradycyjny, z odrobiną drylu, intelektualną dyscypliną, kanonem wiedzy nie tylko humanistycznej. I przywróceniem nauki pamięciowej. Tak, tak, wkuwanie jest równoprawną częścią mnemotechniki.
Sęk w tym, że nie ma tego kto przeprowadzić. Krystyna Szumilas, obecna minister edukacji, jest tylko administratorką. I to ciężko przerażoną zadaniami, które stoją przed ministrem edukacji. Chociaż o to stanowisko sama zabiegała.