Można stoczyć filozoficzną dysputę o tym, czy władza publiczna (na przykład samorządowa) ma obowiązek zapewnić nam klimatyzowaną komunikację. I dowodzić, że nie, skoro dookoła i tak gorąco, wystarczy, że przyśpiesza nam się wędrówkę. Tak się jednak składa, że co bardziej cywilizowane władze czasem tak na świecie czynią. A u nas?
Tramwaj zatrzymuje się przed Dworcem Centralnym i nagrany głos anonsuje nam ten obiekt po angielsku. To relikt Euro, które już się przetoczyło. - Czy nasi goście czuliby się dobrze tak wędzeni? - myślę. A zasypywano nas co chwila ich entuzjastycznymi opiniami. Tyle że upały zaczęły się na dobre po Euro.
Przez kilka tygodni oglądaliśmy mecz może bardziej zacięty niż te piłkarskie. Mecz z jednej strony zadowolonych wesołków, którzy uznali, że sympatyczni, acz wiecznie nasączeni piwem kibice z zagranicy rozstrzygnęli już nasze wewnętrzne spory na 50 lat. Prostym werdyktem: „Tu jest fajnie". Drugą stroną byli nieliczni prawicowi malkontenci, w wielu wypadkach rzeczywiście nazbyt skrzywieni (i często mieszający swoją niechęć do futbolu z ideologią). A zarazem bezlitośnie tropieni i demaskowani.
Tyle że wesołkowie wygrali, co nie było trudne, bo są od lat silniejsi. I teraz jeszcze ciężej będzie na cokolwiek narzekać. Myśl, że formacja, która od lat mówiła: oni są od ideologii, my od ciepłej wody i modernizacji, może nam coś realnego zapewnić czy naprawić, tylko w teorii jest racjonalna. W praktyce będzie teraz wyśmiewana jeszcze hałaśliwiej.
Także przez wielu zwykłych Polaków. Kiedy na tych łamach narzekałem na nieodśnieżone ulice, dowiedziałem się od niektórych czytelników, że jestem czarnowidzem. Naturalnie pisowskim.