Piotr Semka o rządach Donalda Tuska: Demokracja w zamrażarce

Donald Tusk nie klęka ani przed księdzem, ani prawicą. Ale gdy swe żądania zaczyna stawiać postępowy salon, robi się miękki jak wosk - pisze publicysta

Aktualizacja: 09.07.2012 21:52 Publikacja: 09.07.2012 20:19

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

"Jesteśmy partią władzy, wygraliśmy już sześć wyborów z rzędu", "PO to już firma" oraz "Platforma jest jednym z gwarantów normalności w naszym kraju"  - tak mówił Grzegorz Schetyna, pierwszy wiceprzewodniczący PO, w niedawnym wywiadzie "Gazety Wyborczej". Te buńczuczne słowa mają pokrycie w rzeczywistości. Partia Donalda Tuska zajmuje dominującą pozycję na polskiej scenie politycznej.

Obóz ludzi rozumu

Po siedmiu latach sprawowania przez PO władzy w Polsce zaczyna powoli tworzyć się model demokracji bezalternatywnej, w którym im dłużej partia rządzi, tym mniej jest szans, by nastąpiła jakaś zmiana. To model, jaki istniał w Meksyku, gdzie przez długie dekady rządziła  - mimo formalnej demokracji  - Parta Instytucjonalno-Rewolucyjna (PRI). Aparat władzy Tuska też jest na razie tak sprawny, że pozwala mu myśleć o sprawowaniu władzy przez ponad dekadę.

Platforma wciela w życie wizje, które chodziły po głowach już liderom Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności w latach 90. Z ówczesnych wypowiedzi Bronisława Geremka czy Tadeusza Mazowieckiego przebijała myśl, że unici są predestynowani do tego, by stale pozostawać u władzy  - z ewentualnymi zmianami koalicjanta  - jako gwaranci ładu okrągłostołowego i wejścia Polski do Europy. Potem tę rolę przejął Aleksander Kwaśniewski, a wraz z nim takie ambicje zaczęło przejawiać SLD.

Platforma może pozwolić sobie na wiele, zwłaszcza jeśli bije w prawicę lub Kościół

Wybuch afery Rywina w 2002 roku na pięć lat spowodował zamieszanie i podział w "obozie ludzi rozumu". Ale już w 2007 roku Donald Tusk w uznaniu za walkę z ideą IV RP uzyskał faktyczną nominację na nowego gwaranta "normalności" w Polsce. Ta intronizacja została zgodnie zaakceptowana przez liberalny salon oraz główne stolice Europy.

Opozycja w klinczu

Dzięki Donaldowi Tuskowi PO stała się partią dominującą zwłaszcza na tle słabości opozycji. PiS i Solidarna Polska są pozbawione zdolności koalicyjnej, a SLD oraz Ruch Palikota pozbawione szerszych wpływów i skłócone.

W Platformie zaś  - i szerzej w polskiej polityce  - władzę niemal dyktatorską sprawuje jeden człowiek  - Donald Tusk. Pozostali politycy PO to statyści w wielkim spektaklu jego władzy. Sprowadzenie PiS do roli "wielkiego szatana" polskiej polityki skazało lewicę albo na sojusz z PO, albo na samotne trwanie w opozycji. Tusk powtórzył manewr francuskich socjalistów z lat 80., którzy pomogli wyrosnąć Frontowi Narodowemu Jean-Marie Le Pena, aby osłabić gaullistowską prawicę. Socjaliści mogli do woli tworzyć koalicję z komunistami, a na szczeblu lokalnym nawet z trockistami, ale gdy gaulliści myśleli choćby o lokalnym sojuszu z Frontem Narodowym, intelektualiści zaczynali bić na alarm, że "nadchodzi faszyzm!".

U nas taki superstatus ma PO  - koalicje Platformy z postkomunistami np. w TVP czy z Ruchem Palikota uważane są za coś normalnego. Każda próba zaś wyprowadzenia PiS z izolacji wywołuje gromy i histerię mediów proplatformerskich  - od "Polityki" poprzez "Newsweek" i "Wprost". W tej sytuacji PO może pozwalać sobie na wiele, zwłaszcza jeśli bije w prawicę lub Kościół. Na przykład na bezkarne dyskryminowanie mediów uznanych za spadkobierców idei   IV RP. Gdy KRRiTV nie przyznała koncesji telewizji Trwam, liczni publicyści proplatformerscy tłumaczyli: "rydzykowcy nie dawali gwarancji, że mają dostatecznie dużo pieniędzy, aby udźwignąć koncesję". Raport NIK wykazał jednak, że zamiast Trwam koncesję dostały stacje, które też nie miały wystarczających pieniędzy. Ale nawet wtedy nie znalazł się nikt, kto by przyznał, że Jan Dworak jest uprzedzony do katolickiej telewizji z Torunia.

Przywilej bezkarnego niszczenia prawicowej opozycji objawia się w różnych formach: od torpedowania wniosków o uczczenie pamięci Lecha Kaczyńskiego po praktyczne pozbawienie PiS realnej kontroli w Sejmie nad służbami specjalnymi.

PO wie, że w obronie PiS nie stanie ani SLD, które zafiksowało się na haśle "Barbarę Blidę pomścimy", ani Ruch Palikota, który dyszy niechęcią do partii Kaczyńskiego.

Jednak za tę łaskawą swobodę atakowania PiS zarówno Leszek Miller, jak i Janusz Palikot płacą cenę trwałej bezsiły wobec PO. Bo bez PiS nie można zbudować żadnego skutecznego bloku opozycyjnego, który choćby na chwilę zagroził wszechwładzy Platformy. A Tusk dba, aby lewica nie wyszła poza wyznaczone granice  - gdy Sojusz jest zbyt pewny siebie, napuszcza nań Ruch Palikota. Bo wie, że skandalista z Lublina i tak poprze PO w najważniejszych głosowaniach.

W tej sytuacji niektóre korekty demokracji w wykonaniu Platformy zaczynają niepokoić nawet lewicową opozycję. Tak było na przykład z propozycjami senatora Marka Rockiego w sprawie ograniczenia dostępu do informacji publicznej i tak jest z nowym prawem o demonstracjach, które mimo krytyk organizacji pozarządowych przeszły przez Sejm jak przez masło.

Kraina paraliżu

Jakie jest więc pole dyskusji w polskiej polityce? Niewielkie. Klub PO i aparat platformerski są jak wierna armia stojąca z bronią u nogi i słuchająca rozkazów Donalda Tuska.

Działalność Sejmu została zredukowana do przyjmowania rządowych projektów lub do urządzania awantur pod publiczkę. Marszałek Ewa Kopacz w ścisłym porozumieniu z Tuskiem, używając na przemian zamrażarki i niszczarki, dba o to, by pod głosowania przechodziły przede wszystkim projekty rządowe. Po cichu Platforma rozważa wprowadzenie nowej ordynacji wyborczej, która trwale podzieli prawicę z PiS i Solidarnej Polski. Jeśli dodać do tego mistrzostwo rządu we wrzucaniu na medialny rynek zastępczych tematów i gorliwość, z jaką duża część mediów w tej komedii bierze udział, monopol Platformy wydaje się coraz bardziej ugruntowany.

Ten polityczny surrealizm najlepiej bodaj oddał rysownik Marek Raczkowski, pisząc komentarz do swego rysunku: "Opinią publiczną w Polsce znów wstrząsnęła seria wydarzeń pozbawionych znaczenia".

Jak to?  - zapyta ktoś. Nikt nie występuje przeciw socjotechnice Donalda Tuska? Przecież właśnie "Gazeta Wyborcza" ujawniła mechanizm "niszczarki" marszałek Kopacz? To prawda, ale ten rodzaj lekkiego korygowania linii zaprzyjaźnionej władzy to nic nowego. Przypomnijmy celną definicję Polski z lat rządów Kwaśniewskiego i Millera autorstwa Cezarego Michalskiego. Publicysta mówił wówczas o "kraju jednej partii i jednej gazety". Wtedy też "jedna gazeta" niekiedy strofowała "jedną partię" (SLD), że "jej wolno mniej niż innym". Teraz "jedna gazeta" ruga "jedną partię, że jest za mało postępowa i nie robi nic, aby refundować Polkom zabiegi in vitro". No i nie rozwiązuje funduszu kościelnego.

Bo czy "Wyborcza" zaczęłaby bić na alarm w sprawie sejmowej niszczarki, gdyby nie pogrzebała ona projektów ustaw lewicy dotyczących zmian obyczajowych, z projektem legalizacji związków partnerskich na czele? Na podobnej zasadzie wolno salonowi rozkręcać kampanię insynuacji pod adresem Jarosława Gowina. Tusk zaś pozwala upokarzać swego ministra. A jednocześnie premier zgina kark przed samozwańczym Kongresem Kobiet i zaczyna rozważać, czy aby nie wprowadzić parytetu dla kobiet we władzach spółek Skarbu Państwa.

Premier przed prawicą i księdzem nie klęka. Ale wystarczy, by swoje żądania zaczął stawiać postępowy salon, a robi się jak wosk.

Powoli na linię strzału wchodzi Kościół katolicki, który naiwnie uznał, że rozmowy z rządem w sprawie likwidacji funduszu kościelnego będą negocjacjami, a nie dyktatem. Oto po pięciu miesiącach Tusk ostrzega, że może sam wysłać projekt ustawy rozwiązującej fundusz do Sejmu, nie oglądając się na konkordat. Brutalność i dystans wobec Kościoła wchodzi najwyraźniej w krew.

Końca nie widać

Uczestniczyłem niedawno w telewizyjnej dyskusji, w której omawiano wydarzenia tygodnia. Było i o "niszczarce" Ewy Kopacz, i o przeforsowaniu przez władze nowej prezydenckiej ustawy o demonstracjach, a nawet o wynagrodzeniu Michała Kamińskiego za filipiki przeciw PiS funkcją w Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie. Publicyści z liberalnych i lewicowych mediów za każdym razem kiwali głowami z dezaprobatą, ale zaraz szybko dodawali, że za rządów PiS było podobnie, a nawet gorzej.

Dzięki tej cudownej formułce można machnąć ręką na każde ograniczenie demokracji w wykonaniu PO i na każdą ostrzejszą sugestię, że partia Tuska tworzy państwo o coraz bardziej fasadowej demokracji. Bo każdy kolejny krok Tuska można przecież wytłumaczyć tym, że gdyby PiS wróciło do władzy, to byłoby jeszcze gorzej. Jakże łatwo demokracja daje się zamienić w dekorację. A końca tego procesu jak dotąd nie widać.

Autor jest publicystą "Uważam Rze"

"Jesteśmy partią władzy, wygraliśmy już sześć wyborów z rzędu", "PO to już firma" oraz "Platforma jest jednym z gwarantów normalności w naszym kraju"  - tak mówił Grzegorz Schetyna, pierwszy wiceprzewodniczący PO, w niedawnym wywiadzie "Gazety Wyborczej". Te buńczuczne słowa mają pokrycie w rzeczywistości. Partia Donalda Tuska zajmuje dominującą pozycję na polskiej scenie politycznej.

Obóz ludzi rozumu

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Co w wyborach prezydenckich zrobi Razem? Trzy możliwości
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Julia nie żyje. Kuratorium umywa ręce, a nauczyciele oddychają z ulgą
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Rząd jest pisowski, tylko bardziej
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Muzeum Sztuki Nowoczesnej to gmach wybitny. Warszawa wreszcie zyska swoje centrum
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Opinie polityczno - społeczne
Kamil Kołsut: Sławomir Nitras kruszy patriarchat w sporcie. Wybrał argument siły