Senator Kazimierz Kutz jest człowiekiem dzielnym. Po smoleńskiej tragedii potrafił brawurowo zdemaskować czarny strój dyskutującej z nim w telewizji Elżbiety Jakubiak jako oczywisty przejaw pisowskiej agresji i „manier Mao Tse-tunga". Działania tego trudno nie uznać za przejaw odwagi zarówno zwykłej, jak i intelektualnej. Spowodowało to falę nieuzasadnionej krytyki ze strony sił czarnosecinnych, która to fala z kolei uczyniła Kutza przedmiotem zasłużonej adoracji świata ludzi Pięknych, Mądrych i Dobrych.
Zobacz na blogu: Parciana retoryka Daniela Passenta
Senator nie spoczął jednak na laurach, nie dał się też zastraszyć sprawującym w tym nieszczęsnym kraju rząd dusz moherom i bezkompromisowo stawił opór pomysłowi złożenia przez Senat hołdu powstańcom styczniowym (za kilka miesięcy minie okrągła, 150. rocznica tego zrywu).
Mówił, że Senat powinien podejmować uchwały, które „budzą pozytywną energię do działania". A także, że „teraz jest pora, aby odrywać się od polskiej martyrologii, zwłaszcza że jest jej w naszym życiu także dzisiaj za dużo. Przy tego rodzaju projektach trzeba myśleć o funkcjach wychowawczych, o młodzieży, która musi szukać dla siebie wzorców". Dodał też, że polskie przegrane powstania, często bardzo krwawe, „nie są w obecnych czasach dobrym źródłem do naśladowania".
Osobiście z wielu względów nie jestem fanem powstania styczniowego i tych, którzy podjęli (nieodpowiedzialną moim zdaniem) decyzję o jego rozpoczęciu. Teoretycznie więc dywagacje Kutza powinny mi się podobać, jest jednak inaczej. Dlaczego?