Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” - pisał w XIX wieku Alexis de Tocqueville, francuski myśliciel polityczny. Jego słowa nic a nic nie straciły na aktualności. Teraz modne jest sięganie po pieniądze przyszłych emerytów.
Mamy kryzys, w krajach europejskich PKB spada albo rośnie znacznie wolniej, piętrzą się problemy ze ściągalnością podatków, coraz większe są problemy z utrzymaniem wielkich systemów socjalnych, a budżety trzeszczą w szwach.
Również w Polsce szykuje się ciężka jesień. GUS podał bardzo słabe dane o sierpniowej produkcji przemysłowej, która w skali roku wzrosła ledwie o #0,5 proc. Wokół słychać wciąż o bankructwach kolejnych dużych firm.
Prace nie trwają
Premier Donald Tusk ma wkrótce wygłosić „drugie exposé” poświęcone głównie gospodarce i kryzysowi. Rząd dostrzega powagę sytuacji, ale można mieć obawy, czy zamiast o poważnych reformach, nie usłyszymy o kolejnym pójściu na skróty, czyli skoku na OFE. W marcu 2011 roku Sejm zredukował składkę przekazywaną do funduszy z 7,3 proc. do 2,3 proc. Od 2013 r. miała jednak znów rosnąć, najpierw do 2,8 proc., by w 2017 r. OFE otrzymywały 3,5 proc.
Coraz częściej słyszymy, że tak może nie być i składka pozostałaby w przyszłym roku na dotychczasowym poziomie, co dałoby poważne oszczędności. „Nie wykluczam takiej sytuacji, że gdy budżet znajdzie się w bardzo wielkiej potrzebie, program podnoszenia składek do OFE będzie przełożony o rok” - mówił niedawno Dariusz Rosati, znany ekonomista i poseł PO.