Jest trochę rzeczy: oboje są na przykład zabójczo przystojni i szykowni. Oboje nie mają fałszywych kompleksów i nie boją się odważnie przyznawać do własnej doskonałości. No i wreszcie – oboje korzystają z Twittera. Z tym że pan minister bardziej intensywnie od pani ministry. Niestety, nie wszyscy mogą śledzić strumień świadomości Sikorskiego, bo lubi on sobie, oj lubi, zablokować tego i owego.
I to także wydaje się cechą wspólną obojga: skłonność do blokowania i cenzurowania. Oto ministra Mucha po tym, jak oddała się premierowi do dyspozycji (cokolwiek to oznacza), została na stanowisku i natychmiast poczuła się pewnie. Tak pewnie, że postanowiła wprowadzić sejmową komisję etyki w nową erę komunikacji społecznej i zaznajomić ją z Twitterem. Bo przecież – jak śpiewał Ryszard Makowski – „Tera era Twittera". Panią ministrę oburzyło, że inny użytkownik tego narzędzia, poseł PiS Andrzej Duda, przypomniał jej własny wpis: „Tym razem nie udało się, ale wszyscy czujemy niedosyt, bo było tak blisko...". Oj tak – niedosyt czujemy zdecydowanie. Za oddaniem się nie poszło to, na co czekaliśmy.
Pani ministra oburzyła się, bo tłit był archiwalny i nie chodziło w nim o pozostanie na czele resortu, ale o rezultat rywalizacji podczas igrzysk olimpijskich w piłce wodnej, koszykowej czy lekarskiej. Nieważne. Ważne, że, oburzona, postanowiła podać posła do komisji etyki poselskiej. Posiedzenie może być pasjonujące – już sobie wyobrażam te rozważania, co i w jakim kontekście można – jak to się nazywa w żargonie – retłitować. W każdym razie wiemy już, że retłity z pani ministry – tylko za jej pisemną zgodą na papierze firmowym z pieczątką i podpisem. W przeciwnym wypadku posła ucapi komisja etyki, a zwykłego Polaka – ABW o 6 rano.
Radosław Sikorski jest na wyższym etapie. Cenzurowanie swojego Twittera i wycinanie rozmówców, którzy nie dostrzegają jego geniuszu, stało się już dla niego nudne. Minister ma większe aspiracje: teraz zabiera się za blokowanie tekstów w prasie, które śmią podawać w wątpliwość tezę, iż MSZ Sikorskiego jest najbardziej profesjonalnym resortem spraw zagranicznych w naszej galaktyce. Takie podejrzenia mogły powstać po tekście „Rzeczpospolitej" o tym, jak to urzędnicy resortu wysłali do białoruskich opozycjonistów rozliczenia podatkowe. MSZ postanowił ten złośliwy paszkwil zablokować i – jak relacjonował redaktor naczelny Tomasz Wróblewski – mocno w tej sprawie naciskał.
Co w następnym etapie? Najpierw Twitter, potem pojedyncze artykuły w gazetach, następnie całe gazety (zapewne przy pomocy Romka), a potem... telewizje, radia, partie, miasta! A więc – razem, na znaną i lubianą melodię: