Ahistorycznie o Niemcach

Aż skóra cierpnie, gdy pomyśli się, jak naród niemiecki i państwa niemieckie już dwukrotnie „urządzały” Europę „po swojemu” – publicysta polemizuje z Krzysztofem Kłopotowskim

Publikacja: 15.07.2013 17:22

Jacek Wegner

Jacek Wegner

Foto: ROL

Red

Co opinia to fałsz – jestem pewien  – niezamierzony, wynikający z niewiedzy albo uproszczeń, które domagają się polemiki i prośby o doprecyzowanie. Taki esej ułomny pt. „Geniusz Niemców", pióra Krzysztofa Kłopotowskiego, opublikował dziennik „Rzeczpospolita" w swym dodatku sobotnio-niedzielnym „Plus Minus" 18-19 maja 2013 r.

Autor pisze z zachwytem, chwalba owa utrzymana jest na najwyższym diapazonie podziwu, o kulturze i historii Niemiec, że np. po przegranej, najokrutniejszej w dziejach wojny (nie dodaje, przez kogo wywołanej) naród niemiecki „odbudował potęgę i zamierza znów urządzać kontynent po swojemu".

Po pierwsze, nie naród niemiecki, a Amerykanie. Dali Niemcom zachodnim plan Marshalla i wzniecili rozwój potęgi gospodarczej. Przecież Niemcy wschodnie, pozbawione z woli Stalin szczodrobliwej pomocy Stanów Zjednoczonych, żadnego potencjału nie odbudowali i wciąż stanowią kulę u nogi całej gospodarki Niemieckiej Republiki Federalnej; wystarczy dzisiaj, po prawie dwudziestu czterech latach od obalenia muru, przejechać chociażby kilkadziesiąt kilometrów po dawnej NRD, by dostrzec przejawy zacofania. A owi Niemcy wschodni są, powiedziałbym, jeszcze „bardziej niemieccy", gdyż tu właśnie najsilniej oddziaływały wpływy Prus, które doprowadziły do zjednoczenia wszystkich krajów niemieckich i zaszczepiły im ducha ekspansji, aneksji, zaboru, okrucieństwa, nienawiści do państwa polskiego, bo ongiś Prusy były jego wasalem. Po drugie – zestawiając dzisiejsze Niemcy ze współczesną Polską, a pomijając również nieprzyjęcie z rozkazu Rosji planu Marshalla,  autor dochodzi do dramatycznie prawdziwego wniosku, że jesteśmy daleko w tyle w każdej dziedzinie, nawet „bez poważnej  armii", lecz – dorzuca rozczarowany - „za to z elitą wstydzącą się własnego narodu". Nie, odwrotnie – z narodem wstydzącym się od 1945 r. swej elity ocalałej z katowni niemiecko-sowiecko-ubeckiej, której część miała, i ma jej progenitura, moralność i  obyczajowość jaskiniowców.

Po trzecie – zdumiewa, że autor eseju, Polak, ceniony dziennikarz, wybitny krytyk filmowy, z radością mógł napisać, że Niemcy  znów zamierzają „urządzać  kontynent po swojemu". Aż skóra cierpnie, gdy pomyśli się, jak naród niemiecki i państwa niemieckie już dwukrotnie „urządzały" Europę „po swojemu". Sądzę, że zacytowane sformułowanie to lapsus linguae autora, którego poniosło pióro.

Geniusz Niemiec zdaniem autora  „polega" na tym, że ten naród może się szczycić „na dobre i na złe zbiorem jedenastu ludzi", którzy wywarli trwały wpływ „na nowoczesne sposoby myślenia".  I tu czytelnik dowiaduje się, że tymi postaciami są: Kant, Humboldt, Marks, Clausius, Mendel Nietzsche, Planck, Freud, Einstein, Weber, Hitler. To prawda, trzeci i zwłaszcza ostatni nader silnie ukształtowali „nowoczesne sposoby myślenia"... Autor przywołuje opinię Karola Gustawa Junga o Hitlerze, że to „zwierciadło każdego Niemca, megafon, który wzmacnia niedosłyszalne szepty niemieckiej duszy". Tak, tylko że nie wiadomo, w jakim wymiarze aksjologicznym jest wyrażona ta myśl -  pozytywnym czy negatywnym.. Jung był przecież Szwajcarem, tworzył po niemiecku, ale  do państwa niemieckiego i do słuchania „szeptu duszy niemieckiej" nigdy go nie ciągnęło. Zaliczenie Hitlera, zbrodniarza o umysłowości lumpa, do owej jedenastki Niemców mających „trwały wpływ na nowoczesne sposoby myślenia" wydaje się zaś bluźnierstwem. I aż zdumienie ogarnia, że autor eseju tego tak nie odczuwa.

Wszelako Niemców determinujących „sposoby nowoczesnego myślenia" było o wiele, wiele więcej niż w wyliczance autora eseju. Na przykład rówieśnik Junga, wybitny filozof i zarazem twórca nowoczesnej psychologii i psychiatrii, Karl Jaspers, rodowity Niemiec – jego ów „szept duszy niemieckiej" napełniał obrzydzeniem. Niemało też przedstawicieli narodu niemieckiego zostało beatyfikowanych i kanonizowanych, nawet w XX w. Szkoda że autor ich nie wymienia. Duchowość wyniesionej na ołtarze Edyty Stein, Niemki-żydówki, filozofa, uczennicy Husserla (nb. dlaczego twórcy fenomenologii nie ma wśród owej „jedenastki"?), zagazowanej przez swych współobywateli spod znaku swastyki, w świecie katolickim, który, zdaje się, jest zupełnie obcy autorowi eseju, ma na przykład wciąż istotne znaczenie kulturotwórcze, niesie społeczności katolickiej owe „sposoby nowoczesnego myślenia" .

Po czwarte - autor pisze, że kilku Niemców wśród wymienionych było pochodzenia żydowskiego i znalazło w kulturze niemieckiej „żyzną glebę". Acz w latach trzydziestych, przypomina, wielu genialnych Niemców, nie tylko Żydów, musiało emigrować do Ameryki, gdzie obdarowywali Amerykanów swą niezwykłą „dynamiką umysłu". „Wskutek ich (Niemców – J.W) imigracji Amerykanie myślą dziś po niemiecku i żydowsku" - stwierdza autor bez troski o uzasadnienie tej opinii.

Upaja się twórcą potęgi pruskiej, Fryderykiem II nazywanym przez Niemców wielkim. Uważa go za najlepszego władcę ówczesnej Europy, ponieważ dbał o kulturę (we francuskim jednak, nie niemieckim wydaniu), uczynił ze swego państwa despotię, po rosyjskiej największą na kontynencie. Paweł Jasienica w swej niezapomnianej „Rzeczypospolitej Obojga Narodów" przytacza anegdotę - jak to Fryderyk jechał kiedyś swą karetą z insygniami królewskimi; na jej widok robotnicy wykonujący jakieś prace przy trakcie zaczęli uciekać. Król kazał dragonom przyprowadzić uciekających, wyszedł z karocy i zapytał, dlaczego uciekali. Odpowiedzieli, że widząc znaki królewskie zlękli się. Podobno Fryderyk nie rozstawał się z olbrzymią laską czy kijem, zaczął nią walić po grzbietach nieszczęśników wykrzykując: króla nie wolno się bać, króla trzeba kochać. Taki to był ów wychwalany bez umiaru przez współczesnego  p o l s k i e g o  publicystę król pruski, Fryderyk II zwany wielkim; taki to był (jest?) „żyzny" naród niemiecki, kochający swych Führerów, żeby nie dostać lagą po plecach. Polskiemu dziennikarzowi ta prawda nie wadzi, liczy się dlań w polityce jedynie skuteczność. A nie wie, że właśnie z powodu takich postaw jego naród wstydzi się swej elity.

Fryderyk żołnierzem był kiepskim, umiał zwyciężać tylko słabszych od siebie, toteż pokonał Austrię i odebrał jej Śląsk. Za to przegrał z carycą Elżbietą, córką Piotra Pierwszego, która  w 1760 r. zajęła Berlin. I tylko jej śmierć w 1762 r. ocaliła Prusy. Jakiś Niemiec z Królewca entuzjastycznie zanotował w pamiętniku, że Rosjanie nauczyli go inaczej widzieć świat. Tak oto rodziły się zalążki wspólnoty niemiecko-rosyjskiej.

Fryderyk miał ochotę na arcysłabą Rzeczpospolitą, wiedział jednak, że sam i bez żadnego szachrajstwa nie zdoła jej podbić. Najpierw zalał nas niebotyczną sumą 30-35 mln fałszywych talarów, a później, gdy załamywała się nasza gospodarka, zaczął przygotować kradzież ziem i zaprosił do grabieży niedawno pokonaną przez siebie Austrię, która chętnie odzyskiwała w ten sposób utraconą pozycję polityczną, i pokonującą go w latach 1758-1762 Rosję, bo zaimponowała mu ona, jak każdemu Niemcowi, siłą militarną i „umysłem oświeconym", wszak była to epoka Oświecenia. A jej władczyni też pochodziła z tego samego narodu niemieckiego. Wedle autora eseju - dumnego...

Dumni to jesteśmy, raczej byliśmy, my, są Węgrzy, Anglicy, Amerykanie (ale nie ci wyrośli z z „geniuszu" niemieckiego). Karolina Lanckorońska napisała we wspomnieniach z Ravensbrück: „Niemców, którzy mają ze wszystkich narodów najwięcej pychy  i najmniej dumy, nic u nas bardziej nie złościło niż właśnie owa duma, którą nazywali impertynencją, choć im głęboko imponowała. Nie pamiętam, którą z dziewcząt spotkał zarzut: >".

Owo przekonanie arystokratki nie jest w naszej świadomości wyjątkowe. Sto lat wcześniej Norwid napisał wiersz polityczny (jest ich w dorobku poety wcale dużo) „Pieśń od ziemi naszej"; a tam w drugiej i trzeciej strofie: „Od wschodu – mądrość-kłamstwa i ciemnota,/ Karności harap lub samotrzask z złota,/ Trąd, jad i brud.// Na zachód – kłamstwo-wiedzy i błyskotność,/ Formalizm prawdy – wnętrzna bez-istotność,// A pycha pych!".

Oczywiście to nie zarzut, że autor ogromnego eseju pisanego ku chwale Niemców nie zna ani wypowiedzi Lanckorońskiej, ani wiersza Norwida. Nie każdy musi znać. Podaję te fakty jedynie po to, aby mu uświadomić, iż dwoje wybitnych przecież Polaków miało diametralnie odmienne odeń opinie. Nie da się przy tym zweryfikować, która jest prawdziwa, są to bowiem pojęcia nader ogólne i co gorsza – granica znaczeniowa między dumą a pychą jest teoretycznie nieuchwytna. W każdym razie na miejscu autora nie przypisywałbym dumy z taką pewnością siebie (właśnie: to duma czy pycha?) en masse narodowi niemieckiemu. Oba pojęcia są wartościujące, który ma atrybucję DOBRA, pisać nie potrzeba.

Pod koniec wytrwałej lektury owego bardzo przystępnie napisanego eseju, zdezorientowany czytelnik, dowiaduje się wreszcie, w jakim celu został on napisany. Otóż autor puentuje swe wywody takim akapitem: „I jakiż to mamy  wybór związku między Niemcami a Rosją, jeśli rozpadnie się Unia Europejska?" Rzeczywiście wizja -  czy groźba, a może zapowiedź? oby nie - niepokojąca. Lecz treść pytania alternatywnego jest ahistoryczna i apolska.

Po pierwsze, ani wschodni, ani tym bardziej zachodni sąsiad, kiedyśmy z nim tylko, jednym,  bez udziału drugiego, walczyli militarnie lub zmagali się politycznie, nie zagrażał naszemu bytowi. Państwo polskolitewskie zniszczyli  s p r z y m i e r z e n i  przeciw nam Prusy-Austriacy = Niemcy i Rosjanie. Gdy zaś byli wrogami w pierwszej wojnie światowej, to odzyskaliśmy odebraną przez nich niepodległość. Później samiśmy pokonaliśmy wschodniego giganta, a po prawie dwudziestoleciu ulegliśmy zachodniemu prostującemu się karłowi, gdyż przyszedł mu z pomocą sąsiad ze wschodu. A jeszcze później obaj podjęli walkę z sobą. I wschodni wyzwalał nas nolens volens od pierwszego. Powtórzyła się sytuacja z początku XVIII w., kiedy Niemiec na tronie polskolitewskim poprosił Piotra Pierwszego o pomoc przeciw Szwedom.. Jak weszły w 1704 r. do Rzeczypospolitej sojusznicze wojska rosyjskie, tak wyszły z niej w 1914 r. i to tylko na 25 lat... Jasienica powiedział, że niepodległości pozbawił nas nie wschodni wróg, lecz wschodni sojusznik.

Tradycja aliansu niemiecko-rosyjskiego stała się już racją stanu obu państw. Nie łudźmy się, po rozpadzie Unii, co nie daj Boże, dojdzie ponownie do ścisłego związku polityczno-gospodarczego obu destruktorów Europy -  już widać zawiązki...

Gdyby autor eseju o wielkości Niemiec znał dobrze politykę Piłsudskiego, to rozumiałby, że Polska nie może dopuścić do żadnego zbliżenia Niemców z Rosjanami, ponieważ zawsze ono zagraża (nawet niekoniecznie wojskowo, dzisiaj wystarczy polityka i gospodarka) naszej suwerenności.  Natomiast musimy prowadzić taką polityką, żeby obaj nasi wrogowie ani nie walczyli z sobą militarnie, bo wtedy Polska stawałaby się teatrem wojennym, ani nie mieli czy nie mogli mieć zamiaru wspólnie nas połknąć.

Jakoż do śmierci Piłsudskiego tak było: i Hitler się go obawiał, i Stalin się bał, nienawidząc. Na Zachód Marszałek nie liczył, nieraz dawał wyraz swej pogardzie dla zmaterializowanych do cna, jak nazywał społeczeństwa zachodnie, sklepikarzy. A nam pozostaje jedynie jego dziedzictwo, trudne do kontynuacji, lecz na pewno skuteczne: skłócanie obu sąsiadów, ale tak, żeby nie chwytali za oręż, i żywienie wobec obu życzliwych uczuć, ze skrywanym dystansem, rozwagą, czy znów razem nie zechce im się coś zyskać naszym kosztem.

Kto udźwignie tę sukcesję? Jeden polityk próbował - udolnie czy nie, to teraz nie ma znaczenia -  naśladować Marszałka i zginął trzy lata temu.

Autor jest dziennikarzem i teoretykiem dziennikarstwa, w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego przez 20 lat prowadził zajęcia z warsztatu dziennikarskiego, ze specjalizacji prasowej, zajmował się także kształceniem dziennikarzy w Ośrodku Dziennikarstwa przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Pracował m. in. w dziennikach „Kurier Polski", „Express Wieczorny", „Głos Pracy", „Rzeczpospolita", „Polska Zbrojna", w tygodnikach „Kultura", „Tygodnik Centrum", i w miesięczniku „Komunikat SARP".

Co opinia to fałsz – jestem pewien  – niezamierzony, wynikający z niewiedzy albo uproszczeń, które domagają się polemiki i prośby o doprecyzowanie. Taki esej ułomny pt. „Geniusz Niemców", pióra Krzysztofa Kłopotowskiego, opublikował dziennik „Rzeczpospolita" w swym dodatku sobotnio-niedzielnym „Plus Minus" 18-19 maja 2013 r.

Autor pisze z zachwytem, chwalba owa utrzymana jest na najwyższym diapazonie podziwu, o kulturze i historii Niemiec, że np. po przegranej, najokrutniejszej w dziejach wojny (nie dodaje, przez kogo wywołanej) naród niemiecki „odbudował potęgę i zamierza znów urządzać kontynent po swojemu".

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?