Niewielki podeścik sejmowych konferencji osaczony rampą bezdusznych kamer i widowni żądnej świeżego, medialnego łupu, na pozór wydaje się sceną faktu. Uprawia się tu jednak różne gatunki dramatu – od komedii po tragedię. Zwykle improwizuje się gatunki transgraniczne. Zmieszane poprzez różne wstrząsy. Aktorom tej scenki nieźle płacą, więc teatrzyk miałby być zawodowy. Premiery dają na niej o różnych porach. Zawsze w godzinie prawdy. W czasie profesjonalnego honoru.
Sceneria dramatów jest ascetyczna. Kostiumy aktorów powściągliwe, niemal jednolite na rzecz wyśrubowanego standardu. Jeno zegarki, to w odcieniu nonkonformistycznego różu amatorów gadżetów z tworzyw sztucznych, to znów lśniące dumą posiadacza Tissotów nadają im bardziej indywidualny sznyt. Z tym, że Tissoty wydają się ostatnio skryte nieco głębiej pod mankietami koszul wystających z rękawów na skwapliwie odnotowaną na kursie wizażu nieobciachową długość. Co jednak na kursie takiej skutecznej retoryki by nie zakonotować, jak nie wykuć notatek na temat kroju marynarek w tym byznesie, jak nie wymierzyć rozpiętości ramion do szerokości zamachów znamionujących panowanie nad audytorium oraz tematem, musi nadejść moment doskonale znany każdemu z gabinetu dentysty. Trzeba wreszcie otworzyć usta.
I jeśli nawet, podobnie jak podczas stomatologicznych horrorów, aktorom i statystom udzieli się znieczulenie – haj nieświadomości, nie znaczy to, że podczas tych dziwowisk nie leje się krew. Niepozorna, sejmowa scenka bywa miejscem kaźni.
W owej godzinie intryga dramatu streszczała się w, skromnej stylistycznie, zachęcie rzecznika Dariusza Jońskiego: „Usiądźmy razem przy projekcie i dopiero usiądziemy do rozmów!” ( 27.06.2013 ). Joński przytargał ze sobą cały wóz takich objazdowych, jarmarcznych cudów. Bez dłuższych wstępów jął wzywać do walki, więc z miejsca wydało się, że mamy przed oczami nie wóz jakichś cyrkowców, tylko budę markietanki Matki Courage.
Najpierw chodziło o bezrobocie. Jakby na świecie mało było pudelków do wyfryzowania. Tych wyczesanych, zmyślnych Europejczyków z kartą do bankomatu, tonących noskami w necie. Ale niech tam Joński by walczył i w imieniu bezrobotnych! Zawsze to jakiś pożytek z nieudaczników bez głupiego, pierwszego miliona na nową drogę życia, za to całkiem pozbawionych zapału nawet do doskonalenia się w topowym fachu układania bukietów lub odgrywania hobbitów czy innych smerfów w tematycznych wioskach z tych wszystkich fantastycznych projektów dla tubylców. Zapierało dech, gdy Joński raz po raz miotał słowem „walka”- twardym jak but z objazdowego kramiku bohaterki światowego proletariatu z dramatu Bertolda Brechta, o którym to wiedzę rzecznik, wierzymy niezbicie, na bank ma obcykaną przynajmniej tak, jak zapewne w chwili obecnej datę końca drugiej wojny światowej.