Reklama

Żałoba po stalowej rurce

Manifestowanie żalu za spaloną tęczą wzbogaciło nas o szereg – jak powiedziałby klasyk – nowych świeckich tradycji.

Publikacja: 18.11.2013 01:00

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

W zależności od usposobienia wiadomość o stosowaniu „wzorców żałoby" do konstrukcji z polipropylenu i stalowych rurek można było przyjmować z należnym grotesce rozbawieniem lub ze zgorszeniem. Owszem, niejeden znamy lament nad spalonym miastem, kościołem czy synagogą – wówczas, gdy towarzyszyła im śmierć ludzi. Lirykom zdarzało się opłakiwać bliskich im „braci mniejszych" – już to na serio, jak Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wiewiórkę, już to półżartem, jak Gałczyńskiemu – motyla. Ale „instalację"?

Najłatwiej jeszcze było zrozumieć to wszystko, kartkując „Traktat o historii religii" Eliadego. Ileż w zachowaniach z placu Zbawiciela podobieństwa do mierzenia się naszych praszczurów z misterium śmierci! Najpierw – lament, a łzy trafiały nie do urn, lecz na blogi. Potem – próby ożywienia przez magię sympatyczną (nowe kwiaty wplatane na miejsce spalonych), sypanie żałobnego stosu z kilku tuzinów zwarzonych tulipanów.

Wreszcie – próba tchnięcia w konstrukcję życia siłą uczucia. W trakcie piątkowej akcji „Całujemy się pod tęczą" dziennikarka „Wyborczej" i policjant, miś panda i aktywista „Kampanii przeciw homofobii" tulili się w sprzeciwie wobec, jak to wykrzyczano przez megafon, „chamstwu", „homofobom" i wiadomej partii.

Słodycz w powietrzu osiągnęła takie stężenie, że wydychane przez uczestników manifestacji kłęby pary przybierały kształt ikon współczesnego sentymentalizmu: Paulo Coelho, Barbie, pisarki Barbary Cartland (autorki m.in. bestselleru „Naszyjnik z pocałunków" oraz 722 innych powieści) i znanego z serialu „My Little Pony" pegaza Rainbow Dash. Oraz Edyty Górniak – a nie, wróć, ona przecież pojawiła się tam już wcześniej.

Można tylko odnotować, że „całowanie się przeciwko komuś" to praktyka erotyczna na tyle osobliwa, że zaskoczyłaby nawet nie nazbyt przecież rygorystyczne w kwestiach moralności, jak przekonaliśmy się ostatnio, Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne.

Reklama
Reklama

Cud nie nastąpił, instalacja nie pokryła się kwieciem. Ale wiemy już przecież, że stanie na nowo, Frankenstein zgalwanizowany nie tyle uściskiem pod tęczowym proporczykiem, co sutą dotacją z ratusza. I dalej będzie i śmieszyć, i straszyć.

W zależności od usposobienia wiadomość o stosowaniu „wzorców żałoby" do konstrukcji z polipropylenu i stalowych rurek można było przyjmować z należnym grotesce rozbawieniem lub ze zgorszeniem. Owszem, niejeden znamy lament nad spalonym miastem, kościołem czy synagogą – wówczas, gdy towarzyszyła im śmierć ludzi. Lirykom zdarzało się opłakiwać bliskich im „braci mniejszych" – już to na serio, jak Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wiewiórkę, już to półżartem, jak Gałczyńskiemu – motyla. Ale „instalację"?

Reklama
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Po co nam poprawność językowa, jak wygrywają inteligenci z siłowni
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Rekonstrukcja połowicznym sukcesem, ale Szymon Hołownia uprawia dywersję
Opinie polityczno - społeczne
Adam Bodnar ofiarą polityki, w której nie ma miejsca na kompromis
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Prekonstrukcja rządu. Jak Donald Tusk może jeszcze uratować władzę
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Protesty antyimigranckie, czyli czy górale zatęsknią za arabskimi turystami?
Reklama
Reklama