Sprawiedliwie nie znaczy równoprawnie

Okazało się właśnie, że na warszawskiej Starówce, tuż przy Kolumnie Zygmunta, na działce, pod którą biegnie tunel trasy W-Z, można wybudować biurowiec.

Publikacja: 21.11.2013 20:25

Robert Gwiazdowski

Robert Gwiazdowski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Nie mam nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie – tak właśnie powinno być. Pod warunkiem wszelako, że tak samo będą traktowani wszyscy właściciele innych działek. A nie są.

Tylko Warszawa objęta została dekretem Bieruta, na podstawie którego dokonano zawłaszczenia wszystkich nieruchomości. Po 1989 roku zaczęto zwracać byłym właścicielom te, które zostały przejęte z „naruszeniem prawa". Komuniści nie potrafili bowiem nawet stworzyć takiego prawa, którego nie musieliby naruszać. Ale to, co zostało zawłaszczone zgodnie z komunistycznym prawem, pozostaje zawłaszczone.

Skoro Rzeczpospolita „jest demokratycznym państwem prawa urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej", to i Warszawa też je urzeczywistnia. Różnica między sprawiedliwością a sprawiedliwością społeczną jest, jak wiadomo, taka jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym. Dlatego w kamienicach obok nowego biurowca bywają problemy z uzyskaniem pozwolenia na wymianę futryny okna (wiadomo – zabytki). Ale przecież komuniści zawsze twierdzili, że traktowanie ludzi sprawiedliwie nie znaczy, że trzeba ich traktować tak samo.

Jednym więc nieruchomości się zwraca szybciej, innym wolniej. Najwięcej zyskali ci, którym je, „po uważaniu", zwrócono jako pierwszym – na początku lat 90. Ich kamienice trafiły na rynek niedoboru, na którym popyt znacznie przewyższał podaż. Gdyby zwrócono naraz wszystkim, podaż byłaby większa, więc zyski mniejsze. Zyski niektórych.

Dużo zyskali ci, którzy – znowu „po uważaniu" – otrzymali zwrot nieruchomości w okresie boomu inwestycyjnego w latach 2006–2008. Można powiedzieć, że była to swoista rekompensata dla ich właścicieli, że tak długo musieli czekać. Ale niektórym nie oddano nic do dziś. Urzędnicy nie mieli czasu się zająć ich sprawami, bo wyjątkowo szybko – z matczyną wręcz troską – załatwiali inne sprawy.

Najwięcej zarabiają ci, którzy skupują od byłych właścicieli, niemających już za bardzo czasu, by dłużej czekać, roszczenia o zwrot ich nieruchomości. Nabywcy tych roszczeń wykorzystują umiejętność – nazwijmy ją „logistyczną" – jak się odzyskuje nieruchomości, których nie mogli odzyskać ich właściciele. W sensie prawnym nie jest to specjalnie skomplikowane. Niestety, większość zależy od woli urzędników. Dobrej lub złej. Procedura może trwać kilkanaście miesięcy albo kilkanaście lat. W imię sprawiedliwości. Społecznej oczywiście.

Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha

Nie mam nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie – tak właśnie powinno być. Pod warunkiem wszelako, że tak samo będą traktowani wszyscy właściciele innych działek. A nie są.

Tylko Warszawa objęta została dekretem Bieruta, na podstawie którego dokonano zawłaszczenia wszystkich nieruchomości. Po 1989 roku zaczęto zwracać byłym właścicielom te, które zostały przejęte z „naruszeniem prawa". Komuniści nie potrafili bowiem nawet stworzyć takiego prawa, którego nie musieliby naruszać. Ale to, co zostało zawłaszczone zgodnie z komunistycznym prawem, pozostaje zawłaszczone.

Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Pietryga: Polska skręca na prawo. Czy Donald Tusk popełnił strategiczny błąd?
Opinie polityczno - społeczne
Pięć najważniejszych wniosków po I turze, którą wygrali Kaczyński i Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kluczowa dla Polski jest zdolność budowania relacji z USA
Opinie polityczno - społeczne
Hity i kity kampanii. Długa i o niczym, ale obfitująca w debaty
felietony
Estera Flieger: Akcja Demokracja na opak