Ministerstwo Cyfryzacji przeżuwa właśnie gorzkie wyniki programu pilotażowego „Cyfrowa szkoła". Posiada dwa miliardy do wydania dla dobra nauczania. Zaistnienie luźnej kwoty, od której można dostać zawrotu głowy, wygląda na cud mniemany w kraju niedoborów. Ministerstwo toteż dyszy żądzą cyfryzowania wszystkich, jak leci, przedmiotów szkolnych. Mami łączami, kusi tabletami, kosmicznym sprzętem. Ku zgorszeniu urzędników, badania dowiodły jednak, że szkoły nie doceniają należycie dobrodziejstw cyfryzacji, a największą kłodą w tym dziele są nauczyciele. Zawalili nawet matematycy. Raczyli wyręczyć się komputerem zaledwie w paru procentach czasu pracy.
Dawno nie słyszałam tak wspaniałej wieści na temat stanu edukacji. Polscy nauczyciele w dalszym ciągu chcą więc autentycznie uczyć i wiedzą, jak to się robi! Doprawdy, chciałoby się szeroko otworzyć ramiona i uściskać te kochane dinozaury. Jest nadzieja, że nasze dzieci nie zidiocieją do szczętu.
Bowiem, jeżeli celem szkoły jest edukacja, rozwój inteligencji i wiedzy uczniów, to działania ministerstw edukacji i cyfryzacji są wzajemnie przeciwskuteczne. Cyfryzacja metod nauczania to głównie zastąpienie procesu myślenia i zapamiętywania płytką, bezrefleksyjną percepcją wzrokową słabo stymulującą ośrodki mózgowe, a także operowaniem gotowym, narzuconym schematem. To eliminacja funkcji mózgowych najwyższego stopnia – np.: tworzenia magazynów pamięci operacyjnej i długoterminowej oraz korzystania z nich, minimalizowanie operacji angażujących różne moduły mózgu, wymiany połączeń między nimi i wielu innych zdolności i czynności centralnego układu nerwowego, jak choćby kalkulii. Wystarczy sięgnąć do podstawowych elementarzy psychologii, medycyny i pedagogiki, by przekonać się, że mózg ludzki jest i zawsze będzie analogowy, czyli że pracuje na odwiecznych zasadach. Nie inaczej w XXI wieku niż u pierwszego jaskiniowca, który wydrapał na ścianie wizerunek byka.
Jedynymi, niezastąpionymi, skutecznymi pomocami naukowymi na podstawowych etapach, czyli w trzech, początkowych typach szkół, są wciąż zeszyt, książka i ołówek. W kształceniu inteligencji, w rozwoju mózgu nic nie zastąpi ręcznego pisania i wypracowywania schematów myślenia „na piechotę". Tradycyjne metody stosowane setkami lat choćby przez jezuitów są najlepszym treningiem dla mózgu, który w przyszłości będzie w stanie stworzyć komputer, formułować problemy logiczne, matematyczne, wymyślić utwór literacki, czy oryginalny projekt. Choć coraz doskonalszy jest dostęp do informacji elektronicznej i nie da się żyć bez śmietnika internetu, to przecież zawsze jest jej tylko tyle, ile wrzuci tam człowiek. Dobrego i złego. Prawdziwego i fałszywego. Internet nigdy nie zastąpi papierowej biblioteki.
Rozczarowanie krzewicieli cyfryzacji, która jest racją ich bytu, jest naturalne. Gdy tu miliony sal lekcyjnych, łączy, tabletów, osprzętu. Perspektywy przetargów. Wyścigi firm i komfort machania im gotówką przed nosem. Trudno przełknąć niespodziany oportunizm szkół. W rozgoryczeniu łatwo o kalumnie i nerwowe konkluzje. Urzędnicy ogłaszają toteż, że gotowi są uczyć, uczyć, uczyć aż do skutku. Nauczycieli. „Nieprzygotowani", „odczuwają niechęć", „nie mają pomysłu na wykorzystanie sprzętu" – dopiekać w mediach. Jak bo ograniczyć się do staromodnej pracowni komputerowej wobec wizji caluteńkiej, cyfrowej szkoły? Komputery zresztą są piękne, bo szybko odchodzą. Sam Bill Gates nie miał pewnie jeszcze tak nowoczesnej maszyny, żeby nie dało się jej udoskonalić. Prawdziwe to współczesne perpetuum mobile.