Kardiolodzy to elita wśród lekarzy na całym świecie, podobnie jak kardiochirurdzy, neurochirurdzy czy okuliści. Ponieważ specjalności tych bardzo brakuje na światowych rynkach, wycena ich pracy jest wysoka. Jest tak również dlatego, że konsekwencje ich najdrobniejszego błędu mogą być bardzo poważne dla chorego i kosztowne dla szpitala i płatnika. Wykonywane przez nich zabiegi wymagają nie tylko dużej wiedzy, ale też olbrzymiej precyzji, opanowania, zdolności manualnych i psychofizycznych.
Na rezydentury w tych specjalnościach dostają się naprawdę najlepsi, a egzaminy końcowe zdają najlepsi z najlepszych. Często pogłębiana wiedza na długich stażach zagranicznych, powoduje, że język nie stanowi obecnie bariery dla tych specjalistów, co ułatwia im zarówno ciągłe szkolenie podyplomowe, jak i utrzymanie wieloletniej współpracy międzynarodowej, celem ciągłego podnoszenia kwalifikacji. Kraje UE i najbogatsze prywatne kliniki na świecie stoją przed nimi otworem, kusząc doskonałymi zarobkami, najnowszą aparaturą i pięknymi szpitalami o prestiżowej lokalizacji.
Kardiologów inwazyjnych jest bardzo mało, a tych którzy posiedli pełną wiedzę i umiejętności w pełnym zakresie interwencji wieńcowych i strukturalnych jeszcze mniej (łącznie ok. 400 specjalistów w naszym kraju). W Polsce musimy rocznie leczyć 100 tysięcy zawałów lub stanów przedzawałowych. Stosujemy do tego najbardziej nowoczesną metodę, jaką jest angioplastyka wieńcowa (PCI, Percutaneous Coronary Intevention). Łatwo przeliczyć, że na każdego kardiologa interwencyjnego w Polsce przypada około 250 zabiegów interwencynych u chorych z ostrym zespołem wieńcowym. Do tego dochodzą jeszcze zabiegi diagnostyczne (ostre i planowe) oraz interwencje planowe - wieńcowe i w wadach strukturalnych. Łącznie około ponad 600 tysięcy różnego rodzaju zabiegów z zakresu kardiologii inwazyjnej, wykonywanych w dużych szpitalach uniwersyteckich i instytutach, ale też w odległych od nich miejscach, „na głebokiej polskiej prowincji". Dzięki kardiologom inwazyjnym śmiertelność w zawale serca spadła w Polsce z 30 do 3 proc., a za tym śmiertelność z powodu choroby wieńcowej spadła w Polsce o 33 proc. w ostatnich 10 latach. Można powtórzyć za Churchillem: "Never [...] was so much owed by so many to so few".
Mylna diagnoza
Koszt procedur jest wykładnią wymagań NFZ, który często niepotrzebnie winduje warunki sprzętowe i niepotrzebne wymagania kadrowe, przez co zwiększa się koszt wykonania procedury, powiększa się deficyt na rynku pracy i podnoszą zarobki poszukiwanych specjalistów. Jednocześnie zaniedbania w zakresie szkolenia studentów medycyny i młodych lekarzy są olbrzymie: jesteśmy jedynym krajem w UE, w którym liczba lekarzy spadła w ostatnim okresie 10 lat. Na jedno miejsce na wydziale lekarskim zgłasza się 30 kandydatów, kilka tysięcy młodych Polaków wyjeżdża za granicę, by móc studiować medycynę. Media przyczyniły się do tego pisząc na początku nowego stulecia, że mamy za dużo lekarzy i nie będzie dla nich miejsc pracy w najbliższym czasie w Polsce. Jakże mylna diagnoza! Jakie mogła wyrządzić szkody!
Z powodu braków kadrowych i windowanych wymogów NFZ, zarobki lekarskie znacznie się podniosły w ostatnim czasie. W wielu szpitalach publicznych koszty wynagrodzeń kadry medycznej to często 80 proc. wszystkich przychodów szpitala uzyskiwanych z kontraktów z NFZ, i to w szpitalach gdzie nie ma kardiologii inwazyjnej!