Kino też robi politykę

Na przykładzie „Pokłosia” i „Jacka Stronga” widzimy, jak kino może wpływać na opinię publiczną i wizerunek kraju – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 27.02.2014 01:24

Mariusz Cieślik

Mariusz Cieślik

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Przypadek obrazu „Jack Strong" o pułkowniku Kuklińskim dowodzi, że politykę państwa kształtuje się również przez wspieranie produkcji filmowej. Ten, kto twierdzi, że zawsze decydujący jest poziom artystyczny, nie rozumie, jak działa ten mechanizm.

Jeśli bowiem chodzi o warsztat, to „Jackowi Strongowi", tak jak wszystkim innym filmom Władysława Pasikowskiego, wiele można zarzucić. Choćby wpadki scenariuszowe (o których za chwilę) i kiepskie prowadzenie postaci granych przez kilkoro wybitnych aktorów (choćby Zbigniewa Zamachowskiego czy Maję Ostaszewską). Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z filmem, który ma doskonałe tempo i wciągającą fabułę, a dzięki temu osiągnął sukces komercyjny. Obejrzało go już ponad 600 tysięcy widzów i może się okazać największym polskim hitem tego roku.

Dzięki zamieszaniu wokół filmu Pasikowskiego, o pułkowniku Kuklińskim słyszał prawie każdy Polak

„Precz z komuną"

Ale za przyczyną „Jacka Stronga" stało się coś jeszcze. Sukces filmu w zasadzie zamknął dyskusję na temat pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Znalazło to wyraz w uchwale Sejmu, niepozostawiającej wątpliwości, że mamy do czynienia z bohaterem. A przecież w przypadku szpiegów jakieś wątpliwości można mieć, mówimy wszak o sferze wyborów trudnych i niejednoznacznych, z czym zgodzą się chyba zarówno najwięksi zwolennicy, jak i najgorętsi przeciwnicy „pierwszego polskiego oficera w NATO".

Tymczasem w kilkuzdaniowej uchwale parlamentu czytamy, że jego „poświęcenie przysłużyło się obaleniu komunizmu", że stanął „w jednym szeregu z bohaterami walk o polską niepodległość" i że był „wielkim patriotą, który dobrze zasłużył się Rzeczypospolitej Polskiej". Sejm w oficjalnym dokumencie przedstawił nam dokładnie to samo przesłanie, jakie znajdujemy u Pasikowskiego. Reżyser, sądząc po tym, co pokazał w filmie i mówi w wywiadach, podpisałby się pod każdym słowem uchwały. Ale gdyby nie beatyfikacja Ryszarda Kuklińskiego, jakiej dokonał w „Jacku Strongu", uchwała zapewne brzmiałaby inaczej. A może nawet w ogóle by jej nie było i 10. rocznica śmierci pułkownika przeszłaby niezauważona.

Tymczasem takiej publicity jak dziś pułkownik nie miał nigdy. Zaczęło się tuż przed premierą filmu od pomysłu redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej", by przyznać mu Order Orła Białego. Potem do propozycji (negatywnie) ustosunkował się obecny prezydent (który zresztą ocenia Kuklińskiego pozytywnie i był na premierze filmu Pasikowskiego), a także byli prezydenci oraz wszyscy najważniejsi polscy politycy. Dyskusja była gorąca, Leszek Miller zaproponował, by Orła Białego dać też Czesławowi Kiszczakowi i Wojciechowi Jaruzelskiemu, w odpowiedzi usłyszał kilka ostrych zdań od ideowych przeciwników.

Ale, jak się okazało, i to było tylko przygrywką, bo jeszcze goręcej było w Sejmie. Miażdżąca większość posłów poparła uhonorowanie pułkownika i to ponad politycznymi podziałami, bo zwolennikami okazali się zarówno parlamentarzyści Platformy, jak i PiS. Stanowczymi przeciwnikami zaś – ugrupowania zazwyczaj rywalizujące ze sobą na lewicowość Twój Ruch Janusza Palikota i SLD. Były na sali okrzyki „precz z komuną" i przypominanie zasług dla Polski Wojciecha Jaruzelskiego (Tadeusz Iwiński z SLD), czyli znany dobrze repertuar politycznych chwytów.

Warto też zwrócić uwagę, co się działo w mediach, serię tekstów Kuklińskiemu poświęciła nie tylko „Rzeczpospolita", ale i „Gazeta Wyborcza", ostra dyskusja rozegrała się w programie Tomasza Lisa. Newsów telewizyjnych i radiowych nie sposób wręcz zliczyć.

Eurodeputowany Paweł Kowal zaproponował, by imię Ryszarda Kuklińskiego nadać warszawskiej alei Armii Ludowej (raczej bez szans, choć w stolicy może dostać jakiś plac czy rondo); wróciła sprawa pomnika w Krakowie (doszło zresztą do kolejnej dewastacji popiersia, które pokryto napisami „zdrajca"), pojawił się też pomysł kolejnego monumentu; na listy bestsellerów wróciła poświęcona bohaterowi „Jacka Stronga" książka Marii Nurowskiej „Mój przyjaciel zdrajca". Sporo tego, a przecież to i tak nie wszystko.

Pułkownik bohater

Czy byłoby to możliwe bez „Jacka Stronga"? Nie sądzę. Czy ktoś pamiętał o 5. rocznicy śmierci pułkownika? Ależ skąd!  W 2009 roku sprawą zajmowali się tylko najbardziej zainteresowani.

Dziś, dzięki zamieszaniu wokół filmu, o postaci słyszał prawie każdy Polak, a z sondażu „Rzeczpospolitej" wynika, że szczegóły zna 60–70 procent badanych. Nie mam też wątpliwości, jakie byłyby dziś wyniki sondażu na temat tego, czy pułkownik był zdrajcą czy bohaterem. A przecież w roku 1995, gdy pytał o to OBOP (w związku z uchyleniem wyroku śmierci na Kuklińskiego), sprawa wcale nie była oczywista. Tyle samo osób było przeciw i za jego uniewinnieniem (około 1/3). Ba, więcej ludzi widziało w nim zdrajcę (ponad 30 procent) niż patriotę (co czwarty badany).

Owszem, wiele się od tamtego czasu zmieniło, ale nie ma chyba specjalnych wątpliwości, że większość odbiorców przyjmuje hagiograficzną wizję Pasikowskiego za prawdziwą.

A przecież można zadać uzasadnione pytania reżyserowi o to, co pułkownik robił w Wietnamie w czasie wojny domowej, bo ta kwestia nie zostaje wyjaśniona, albo dlaczego jego kryształowy bohater nie miał wyrzutów sumienia, kiedy przygotowywał plan inwazji na Czechosłowację (także i ta sprawa dla twórców „Jacka Stronga" nie jest problemem). Bo nawet jeśli generalnie ocenia się rolę Kuklińskiego pozytywnie, to wiele jego zachowań należałoby przynajmniej wyjaśnić.

Po Władysławie Pasikowskim nie ma się co tego jednak spodziewać, dla niego świat jest prosty, a wybory zero-jedynkowe.  W swoim poprzednim filmie przedstawił wizję odpowiedzialności Polaków za Holokaust i wtedy też nie miał żadnych wątpliwości. Teraz nie ma ich co do bohaterstwa Kuklińskiego.

Deklaracja elit

Pasikowski może sobie zresztą myśleć i mówić, co mu się podoba, ale już zupełnie inną kwestią jest zaangażowanie w jego projekty mecenasa państwowego. Osobiście uważam, że dla samego twórcy i dla polskiej kultury lepiej by było, gdyby zajmował się tym, w czym sprawdza się najlepiej, czyli kinem sensacyjnym, gdzie nie podejmuje się tematów istotnych dla debaty publicznej. W tych kwestiach nie ma bowiem Pasikowski wiele ciekawego do powiedzenia. A mówiąc dokładniej, jego brak krytycznej refleksji na temat źródeł (choć można to nazwać znacznie ostrzej) bywa niezwykle szkodliwy. Kiedy przeczytał „Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa, to uznał, że Polacy są odpowiedzialni za Zagładę, a jak sięgnął po wspomnienia pułkownika, doszedł do wniosku, że Kukliński to bohater.

Świat jest jednak znacznie bardziej skomplikowany niż w filmach Pasikowskiego, zaś na przykładzie „Pokłosia" i „Jacka Stronga" widzimy, jak kino może wpływać na opinię publiczną i wizerunek kraju. Dlatego jeśli państwo wspiera projekty takie jak obraz o Kuklińskim, jest to jednak ważna deklaracja. Bo przecież nikt nie ma szczególnych wątpliwości, że spór o pułkownika jest w istocie konfliktem o ocenę PRL w ogóle, a Wojciecha Jaruzelskiego w szczególe. Wsparcie publiczne dla „Jacka Stronga" jest zatem istotnym głosem obecnych elit politycznych w tej dyskusji.

Ale przecież nie mniej ważna była decyzja o dofinansowaniu przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej „Pokłosia", które ma fatalny wpływ na wizerunek naszego kraju. Pokazuje mieszkańców współczesnej polskiej wsi jako żądną mordu tłuszczę i obciąża nas wszystkich odpowiedzialnością za Holokaust, choć, jako żywo, nie ma wielkich wątpliwości, że zagładę Żydów zaplanowali Niemcy i bez nich zbrodni w Jedwabnem by nie było.

A przecież powstał też film znacznie lepszy i bliższy prawdy na ten sam temat; mam na myśli „W ciemności", opowieść o człowieku pełnym antysemickich uprzedzeń, który ratuje Żydów najpierw dla pieniędzy, a potem z odruchu serca. Rzecz w tym, że jego autorka Agnieszka Holland po prostu lepiej rozumie historię i złożoność ludzkich postaw niż Władysław Pasikowski. I dlatego to ona dostała nominację do Oscara, a nie twórcy „Pokłosia", filmu nieudanego pod względem warsztatowym i literackim, stawiającego też fałszywe diagnozy.

Inżynierowie dusz

Jeśli komuś jeszcze mało dowodów, że państwo tworzy swoją politykę również poprzez wspieranie produkcji filmowej, tych, a nie innych tytułów, to warto przyjrzeć się obrazowi Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei". Pojawił się on w najgorętszym okresie sporów o rolę historycznego przywódcy „Solidarności", przede wszystkim o współpracę z komunistyczną bezpieką, i wyraźnie przeważył szalę na jego korzyść.

Szkoda tylko, że obraz wyszedł mistrzowi umiarkowanie i nie odnosi wielkich sukcesów za granicą. Bo przecież mógł stać się pomnikiem postawionym 10-milionowemu ruchowi, który obalił komunizm. W zamyśle twórców miał przecież pokazać, że najważniejsze rzeczy w Europie Środkowej działy się nie kiedy rozbierano mur berliński, lecz gdy strajkowano w Gdańsku. Coś podobnego udało się Wajdzie w roku 1981, dzięki „Człowiekowi z żelaza", który stał się wizytówką „Solidarności", a Złota Palma w Cannes była również formą uznania dla buntu polskich robotników.

Cóż, Lenin jednak miał sporo racji. To pisarze czy raczej scenarzyści są inżynierami ludzkich dusz, a kino wciąż pozostaje najważniejszą ze sztuk. Kształtuje obraz kraju na świecie, tworzy bohaterów i obala mity. Jeśli komuś się wydaje, że tylko w Polsce kino wpływa na politykę i wywołuje polityczne debaty, jest w wielkim błędzie. Warto przyjrzeć się pod tym kątem amerykańskiej dyskusji o obrazie „Wróg numer jeden" na temat polowania na Osamę bin Ladena czy temu, co działo się w Wielkiej Brytanii wokół biografii Margaret Thatcher. Różnica polega tylko na tym, że to były projekty komercyjne, u nas żadna znacząca produkcja bez wsparcia publicznego powstać nie może. Dlatego państwo, wspierając kino, ma w swoim ręku jeszcze jedno narzędzie polityczne.

Przypadek obrazu „Jack Strong" o pułkowniku Kuklińskim dowodzi, że politykę państwa kształtuje się również przez wspieranie produkcji filmowej. Ten, kto twierdzi, że zawsze decydujący jest poziom artystyczny, nie rozumie, jak działa ten mechanizm.

Jeśli bowiem chodzi o warsztat, to „Jackowi Strongowi", tak jak wszystkim innym filmom Władysława Pasikowskiego, wiele można zarzucić. Choćby wpadki scenariuszowe (o których za chwilę) i kiepskie prowadzenie postaci granych przez kilkoro wybitnych aktorów (choćby Zbigniewa Zamachowskiego czy Maję Ostaszewską). Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z filmem, który ma doskonałe tempo i wciągającą fabułę, a dzięki temu osiągnął sukces komercyjny. Obejrzało go już ponad 600 tysięcy widzów i może się okazać największym polskim hitem tego roku.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne