W debacie publicznej o sprawach lustracyjnych padają często niedorzeczne argumenty – nawet w słusznej sprawie. Przykładem jest lustracja Macieja Kozłowskiego i komentarze, jakie się na jej temat niedawno pojawiły.
Sąd Najwyższy oczyścił tego dyplomatę, dawniej dziennikarza, a jeszcze dawniej alpinistę, z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Ponieważ Kozłowski napisał w swoim oświadczeniu lustracyjnym, że nie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, sens wyroku był taki, że Maciej Kozłowski nie był tajnym współpracownikiem SB. Sąd Najwyższy ma niewątpliwie rację, co głośno mówiłem kilka lat przed tym wyrokiem.
Odmowa – czapki z głów
Na początku 2010 r., krótko po tym gdy Biuro Lustracyjne IPN złożyło wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego (pierwsza lustracja Kozłowskiego miała się rozpocząć jeszcze za czasów działania rzecznika interesu publicznego, ale nie doszła do skutku), opublikowałem duży tekst w „Tygodniku Powszechnym". Jednoznacznie broniłem Kozłowskiego, twierdząc, że materiały z jego teczki pracy nie pozostawiają wątpliwości, iż nie współpracował z SB. To samo powiedziałem portalowi Historia.focus.pl. I powtórzyłem to, ale już w nowym kontekście, bo po uznaniu Macieja Kozłowskiego za kłamcę lustracyjnego przez sąd pierwszej instancji w dwóch tekstach dla portalu Salon24.pl.
Pierwszy kończyłem słowami: „Ufam, że w drugiej instancji wyrok będzie odwrotny. I tego życzę. Ta historia nie weszła do mojej książki (»Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego«, Czerwone i Czarne, Warszawa 2011) z prostego powodu. W czasie, kiedy te wydarzenia miały miejsce, Maciej Kozłowski nie był jeszcze dziennikarzem »Tygodnika«. Nie mam jednak wątpliwości, że kierując się tymi samymi kryteriami, których użyłem w książce, zaliczyłbym jego przypadek do rozdziału zatytułowanego »Odmowa współpracy, czyli czapki z głów«".
Wielu internautów protestowało po tym tekście, niekiedy nie przebierając w słowach. Odpowiedziałem im kolejnym. Oto jego konkluzja: „Odmowa współpracy nie zawsze przybierała postać konsekwentnego odrzucania oferty współpracy. Tak bywało, ale rzadko i raczej w późniejszym okresie PRL. Częściej polegało to na formalnej zgodzie i zarazem przyjęciu założenia »nie będę współpracował«. W przypadku Macieja Kozłowskiego takie założenie jest czytelne i widoczne w zapiskach ludzi (SB-eków), którzy przecież nie byli zainteresowani w porażce tego przedsięwzięcia. A jednak to była porażka i oni ją dokumentują. Nie tylko z chwilą, gdy Kozłowski odmówił dalszych kontaktów, ale i wcześniej, kiedy unikał faktycznej współpracy. To nie było łatwe. I dlatego: czapki z głów!".