Proste rezerwy dające nam siłę przez minione 25 lat są już na wyczerpaniu. Musimy znaleźć nowy model rozwoju. Wyzwań, przed którymi stoi Polska, jest ogromnie dużo. Można oczywiście powiedzieć, że każdy kraj permanentnie musi się z nimi mierzyć. To prawda. Ale nasza sytuacja jest wyjątkowa. Nie tylko przez problemy wewnętrzne, ale także ze względu na otaczający nas świat. Dlatego powinniśmy obudzić się z letargu, o którym pisał w piątek na łamach „Rzeczpospolitej" Łukasz Warzecha w tekście „Gorzej niż za Piłsudskiego". Moment na taką pobudkę jest szczególny.
Nie chcą ?„umierać za Gdańsk"
Zidentyfikujmy główne zagrożenia płynące z zewnątrz. Pierwszym jest nasze otoczenie – zwłaszcza odradzający się imperializm Rosji w połączeniu z interesami, jakie z naszym wschodnim sąsiadem prowadzą najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Przy okazji zajęcia przez Władimira Putina Krymu mieliśmy okazję się przekonać, że Niemcy, Francja i Wielka Brytania nie będą „umierać za Gdańsk". Angela Merkel, o czym przekonywał m.in. na naszych łamach szef amerykańskiego ośrodka analitycznego Stratfor George Friedman, ma zbyt wiele do stracenia, by na serio poróżnić się z Moskwą. Londyn musi z kolei dbać o swoje City, a Francja sprzedaje Putinowi okręty wojenne.
Do tej pory myśleliśmy, że gwarancje, jakie dają nam NATO i UE, są naszą tarczą obronną. Kryzys na Ukrainie dowodzi, że tak wcale być nie musi. I to jest pierwsza lekcja na nadchodzące 25 lat.
Żebracza strategia rozwoju oparta na transferach z UE – to kolejne zagrożenie związane z sytuacją zewnętrzną. Przekaz o mannie z Brukseli nie do końca bowiem odpowiada prawdzie – zauważmy, że netto otrzymujemy ok. 25 mld zł rocznie, a nasze PKB to ponad 1600 mld zł – a na dodatek usypia naszych polityków. Donald Tusk i jego ekipa zbudowali narrację o naszej przyszłości na kwocie rzędu 500 mld zł, jaką dostaniemy z UE. Każdy w tym kontekście powinien jednak przytomnie zapytać: a co się stanie po 2020 r., gdy tych pieniędzy już nie będzie? Czy można budować dobrobyt, opierając się na zewnętrznym transferze? Jaki pomysł na długoterminowy rozwój mają nasi politycy?
Drenaż mózgów
Wracamy więc na krajowe podwórko. Ekonomiści i badacze spierają się wprawdzie żarliwie, jakie jest źródło rozwoju kraju, ale w gruncie rzeczy zgadzają się, że nie da się go osiągnąć bez dwóch podstawowych rzeczy. Pierwszą z nich są ludzie, a właściwie ich praca. Od tego, ilu ludzi jest aktywnych zawodowo, zależy powodzenie danego kraju. Do tego dochodzi to, jak wykorzystujemy ich potencjał.