Pobudka z letargu

Skazani na sukces – taki przekaz serwuje się nam z okazji 25-lecia odzyskania niepodległości. Tymczasem jest on skrajnie nieprawdziwy. Kolejne ćwierćwiecze będzie wymagało od nas o wiele więcej wysiłku niż to, które właśnie minęło – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 09.06.2014 02:19

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Proste rezerwy dające nam siłę przez minione 25 lat są już na wyczerpaniu. Musimy znaleźć nowy model rozwoju. Wyzwań, przed którymi stoi Polska, jest ogromnie dużo. Można oczywiście powiedzieć, że każdy kraj permanentnie musi się z nimi mierzyć. To prawda. Ale nasza sytuacja jest wyjątkowa. Nie tylko przez problemy wewnętrzne, ale także ze względu na otaczający nas świat. Dlatego powinniśmy obudzić się z letargu, o którym pisał w piątek na łamach „Rzeczpospolitej"  Łukasz Warzecha w tekście „Gorzej niż za Piłsudskiego". Moment na taką pobudkę jest szczególny.

Nie chcą ?„umierać za Gdańsk"

Zidentyfikujmy główne zagrożenia płynące z zewnątrz. Pierwszym jest nasze otoczenie – zwłaszcza odradzający się imperializm Rosji w połączeniu z interesami, jakie z naszym wschodnim sąsiadem prowadzą najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Przy okazji zajęcia przez Władimira Putina Krymu mieliśmy okazję się przekonać, że Niemcy, Francja i Wielka Brytania nie będą „umierać za Gdańsk". Angela Merkel,  o czym przekonywał m.in. na naszych łamach szef amerykańskiego ośrodka analitycznego Stratfor George Friedman, ma zbyt wiele do stracenia, by na serio poróżnić się z Moskwą. Londyn musi z kolei dbać o swoje City, a Francja sprzedaje Putinowi okręty wojenne.

Do tej pory myśleliśmy, że gwarancje, jakie dają nam NATO i UE, są naszą tarczą obronną. Kryzys na Ukrainie dowodzi, że tak wcale być nie musi. I to jest pierwsza lekcja na nadchodzące 25 lat.

Żebracza strategia rozwoju oparta na transferach z UE – to kolejne zagrożenie związane z sytuacją zewnętrzną. Przekaz o mannie z Brukseli nie do końca bowiem odpowiada prawdzie – zauważmy, że netto otrzymujemy ok. 25 mld zł rocznie, a nasze PKB to ponad 1600 mld zł – a na dodatek usypia naszych polityków. Donald Tusk i jego ekipa zbudowali narrację o naszej przyszłości na kwocie rzędu 500 mld zł, jaką dostaniemy z UE. Każdy w tym kontekście powinien jednak przytomnie zapytać: a co się stanie po 2020 r., gdy tych pieniędzy już nie będzie? Czy można budować dobrobyt, opierając się na zewnętrznym transferze? Jaki pomysł na długoterminowy rozwój mają nasi politycy?

Drenaż mózgów

Wracamy więc na krajowe podwórko. Ekonomiści i badacze spierają się wprawdzie żarliwie, jakie jest źródło rozwoju kraju, ale w gruncie rzeczy zgadzają się, że nie da się go osiągnąć bez dwóch podstawowych rzeczy. Pierwszą z nich są ludzie, a właściwie ich praca. Od tego, ilu ludzi jest aktywnych zawodowo, zależy powodzenie danego kraju. Do tego dochodzi to, jak wykorzystujemy ich potencjał.

„Roczna praca każdego narodu jest funduszem, który zaopatruje go we wszystkie rzeczy konieczne i przydatne" – pisał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa" Adam Smith. Dodawał zaraz, że tak wytwarzane bogactwo „zależy od umiejętności, sprawności i znawstwa, z jakim swą pracę wykonują". Połączenie  liczby pracujących z tym, jak jest wykorzystywana ich praca (tutaj jest miejsce na słynne już słowo „innowacje"), decyduje o zamożności i rozwoju. Jak jest z tym u nas? Źle, żeby nie powiedzieć –  katastrofalnie.

Nasza demografia to więcej niż klęska. I nie chodzi wyłącznie o zastraszająco małą liczbę rodzących się w Polsce dzieci. Wystarczy przypomnieć, że zajmujemy pod tym względem czwarte od końca miejsce na świecie, a w ubiegłym roku przewaga zgonów nad urodzeniami była najwyższa po II wojnie światowej. Do tego dochodzi ogromna emigracja, głównie młodych ludzi, oraz brak polityki imigracyjnej. Dość powiedzieć, że z Polski w ciągu ostatnich 12 lat wyjechało ponad 1,5 mln osób, w tym czasie nadaliśmy obywatelstwo... 31 tys. obcokrajowców. Takiego drenażu mózgów, talentów, sił witalnych nie wytrzyma żaden kraj.

Mistrzowie ?dokręcania śrubek

A jak jest z wykorzystywaniem pracy tych osób, które nad Wisłą zostały? Też niedobrze. Budowany przez ostatnie ćwierćwiecze model rozwoju oparty na prostych zasobach – tania praca, odrabianie zaległości konsumpcyjnych, import technologii i otwarcie na obcy kapitał – jest na wyczerpaniu. Staliśmy się, jak to określa w swoim raporcie o stanie polskiej gospodarki prof. Jerzy Hausner, „mistrzami dokręcania śrubek".

W początkowym okresie transformacji trudno było budować rozwój oparty wyłącznie na  własnym kapitale i know-how, bo go zwyczajnie nie mieliśmy. Obecnie jednak bez przestawienia gospodarki na tory innowacyjności, własnych marek, laboratoriów, technologii skazani jesteśmy na peryferyjność i zastój. Bez zmiany modelu rozwoju propagandowy przekaz o doganianiu bogatego Zachodu pozostanie tylko w naszych głowach jako kolejna niespełniona przez polityków obietnica.

Polska musi inwestować, rozwijać swoje marki, własny przemysł, branże, prowadzić mądrą politykę wspierania przedsiębiorstw. Trzeba też pomyśleć o repolonizacji banków i o wydawaniu publicznych pieniędzy nad Wisłą. Nie tak, jak było np. z poronionym pomysłem zakupu Pendolino.

Musimy niejako wymyślić się „na nowo". Bez tego możemy jeszcze jakiś czas składać podzespoły, dokręcać śrubki i segregować paczki, ale wcześniej czy później zaczną to za nas robić ci, którzy są tańsi.

Państwo: satrapa i cherlak

Nasze państwo jest jak satrapa wobec słabych i jak cherlak wobec silnych. Przeciętny obywatel w starciu z Temidą, urzędami, skarbówką nie ma szans. Jest traktowany jak intruz, oszust, wróg. Dochowaliśmy się bezprawia w majestacie prawa. Inaczej jest z możnymi tego świata. Tutaj państwo okazuje się nadzwyczaj słabe i uległe. Ta przypadłość to kolejne, piąte z najważniejszych wyzwań, jakie stoją przed nami w nadchodzących latach.

Gruntowna zmiana podejścia instytucji państwa i jego urzędników do obywateli to warunek sine qua non naszej pomyślności. Chodzi nie tylko o wspieranie przedsiębiorców, ułatwianie ludziom codziennego funkcjonowania, bez których trudno o pomyślność. Chodzi o coś więcej. Dojmujące poczucie wyobcowania, wręcz wrogości państwa jest jedną z głównych przyczyn naszego demograficznego dramatu oraz ucieczki od odpowiedzialności za wspólne dobro. Emigracja i zastraszająco niska dzietność są efektem (czego dowodzą liczne badania) braku poczucia bezpieczeństwa rozumianego nie tylko jako bezpieczeństwo socjalne, ale także jako wrogość państwa wobec obywatela.

Także niechęć do angażowania się w rzeczy wspólne – od lokalnej społeczności po sprawy narodowe – to efekt zniechęcenia powodowanego wrogością państwa i jego przedstawicieli. Uciekamy zatem do swoich czterech ścian, dbając jedynie o rzeczy nam najbliższe. To wielki hamulec naszego rozwoju. Tymczasem bez kapitału społecznego, wzajemnego zaufania trudno jest budować.

Taki stan powoduje też roszczeniowość, prowadzi wręcz do anomii. Uznajemy, że normą jest zachowanie, w którym wyszarpujemy dla siebie – nawet kosztem innych i nie do końca sprawiedliwie – jakiś kawałek wspólnego tortu. Zapisana w konstytucji zasada pomocniczości zmienia się w zasadę demokracji roszczeniowej. Każdy szarpie dla siebie, bo wie, że jak tego nie zrobi, to zostanie frajerem, gdyż wyprzedzą go inni. Prowadzi to do spirali roszczeń, które zaspokajają ze szkodą dla dobra wspólnego zwykle słabi politycy.

Pod ścianą

Katalog wyzwań nie jest oczywiście zamknięty. Wystarczy jednak przyjrzeć się tylko tym pięciu sprawom, by nie dać się przekonać do jakże kuszącej wizji Polski skazanej na sukces. Czy możliwe jest, że nasi politycy i obywatele zaczną myśleć kategoriami strategicznych wyzwań?

Co do Polaków jestem spokojniejszy. Nasza elastyczność, twórczość, energia nieraz już udowadniały, że umiemy sprostać trudnym zadaniom. Gorzej z politykami. Ich myślenie w kategoriach „tu i teraz", najdobitniej przejawiające się w prowadzeniu polityki „ciepłej wody w kranie", każe być pesymistą. Na tym tle wyróżnia się  wygłoszone 4 czerwca przemówienie prezydenta Bronisława Komorowskiego przed Zgromadzeniem Narodowym. Głowa państwa przekonuje, że mamy wiele do zrobienia, i wzywa do wysiłku. Tylko czy nie są to jedynie słowa?

Nasze doświadczenia sprzed 25 lat uczą nas, że pełniejszy wysiłek modernizacyjny podejmiemy dopiero wtedy, gdy zostaniemy postawieni pod ścianą. Czyli może warto poczekać na tak głęboki kryzys, który zmusi nas do gruntownej zmiany. Tyle że wtedy będzie to o wiele boleśniejsze, stracimy też bezcenny czas.

Proste rezerwy dające nam siłę przez minione 25 lat są już na wyczerpaniu. Musimy znaleźć nowy model rozwoju. Wyzwań, przed którymi stoi Polska, jest ogromnie dużo. Można oczywiście powiedzieć, że każdy kraj permanentnie musi się z nimi mierzyć. To prawda. Ale nasza sytuacja jest wyjątkowa. Nie tylko przez problemy wewnętrzne, ale także ze względu na otaczający nas świat. Dlatego powinniśmy obudzić się z letargu, o którym pisał w piątek na łamach „Rzeczpospolitej"  Łukasz Warzecha w tekście „Gorzej niż za Piłsudskiego". Moment na taką pobudkę jest szczególny.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?