Przeważnie nie mamy czasu, żeby zastanowić się nad kształtem otaczającej nas rzeczywistości. Przyjmujemy ją bezkrytycznie albo skupiamy się wyłącznie na produkowaniu bycia „na nie" wzorem internetowego hejtu. To drugie jest nawet łatwiejsze, bo zawsze można poczuć dzięki bezwarunkowemu krytykowaniu innych przynależność do grupy osób, którym zawsze coś się nie podoba. Grupy licznej, silnej i wspierającej się nawzajem. Zawsze można się bronić (krytykując zarzuty pod naszym adresem), że przecież narzekanie to narodowa cecha Polaków, więc nie ma się czemu dziwić. Jeżeli przyjmujemy świat bez zastanowienia, zatapiamy się w jego wynalazkach i nie myślimy, do czego może doprowadzić nas korzystanie na taką skalę jak obecnie.
Wizjonerzy od myślenia
Od myślenia o przyszłości są przecież wizjonerzy. Pisarze, fantaści, futurolodzy, informatycy, a czasem też apodyktyczni prezesi, którzy widzą cel stojący przed ich firmą nawet na 300 lat do przodu. Świat zna takie przypadki – Masayoshi Son, szef japońskiego telekomu SoftBank planuje swoje działania z takim właśnie wyprzedzeniem. Jeff Bezos z amerykańskiego Amazonu też wydaje się widzieć i wiedzieć więcej niż inni. Steve Jobs uparcie dążył do tego, co sam sobie za cel obrał. Stanisław Lem tworzył wiele światów, rzeczywistości i zasad w nich panujących. Ray Kurzweil, naczelny futurolog Google i świata IT, od lat czeka na nadejście osobliwości, która unowocześni świat. Gdy zbiera się takich mądrych ludzi w jedną grupę, z powodzeniem można samemu sobie myślenie nad przyszłością odpuścić. Świat jest w dobrych rękach, my mamy jutro na 8. do pracy, więc swobodnie możemy wejść wreszcie na Facebooka. I sprawdzić pocztę. I najnowsze plotki.
Wizjonerzy i tak będą rozpatrywać przewidywalne kierunki rozwoju świata pod każdym możliwym kątem (i tymi kilkoma niemożliwymi), ale w efekcie my stajemy się w coraz większym stopniu zależni od tego, co powinno nam życie ułatwiać. Stały dostęp do internetu, mobilne gadżety, encyklopedie i słowniki całego świata mieszczące się w inteligentnych zegarkach podłączonych do nie mniej inteligentnych okularów podpowiadających nam, co widzimy, sprawiają, że sami nie wiemy już, co robimy. Multitaskingu, czyli wykonywania więcej niż jednej rzeczy na raz, jest stanowczo za wiele. Nie stajemy się od niego bardziej wydajni, ale bardziej niespokojni, że coś nam wiecznie ucieka. Że może przyszedł mail, że jest jakiś nowy tekst do przeczytania, że ktoś nam coś na Facebooku czy Twitterze polubił albo retweetował.
Można pomyśleć inaczej
Jeżeli z góry uznajemy, że wizjonerzy są dla nas za mądrzy, zawsze można posłuchać kogoś od rozrywki. Niedawno muzyk i producent will.i.am udzielił wywiadu stacji BBC. Mówił o przyszłości informatyki i jej odbiorców nie gorzej od wizjonerów, z entuzjazmem, który jest w obecnych czasach coraz rzadziej spotykany. Według niego ciągłe korzystanie z internetu oznacza, że ludzie prowadzą podwójne życia. Wychodząc z kimś na spotkanie i tak sprawdzają telefony, i wciąż są w niewłaściwej chwili i niewłaściwym miejscu. Multitasking zabiera przyjemność ze zwykłego życia.
Will.i.am uważa, że zbyt wiele poświęcamy na rzecz serwisów społecznościowych. One budują swoją wartość i są w efekcie wyceniane na miliardy dolarów, ale dochodzą do swoich fortun bazując na naszych danych. Na tym, że jesteśmy w stanie publikować swoje zdjęcia, pisać o swoim życiu, dzielić się naszymi sprawami. Nie mając z tego nic w zamian. Dostajemy iluzję własnego znaczenia w cyfrowym świecie mierzoną przy pomocy przyrastających facebookowych polubieni i twitterowych użytkowników, którzy podążają za naszymi wpisami. Will.i.am bardzo celnie dodaje, że nigdzie w społecznościach nie ma przycisku z napisem „zrozumiałem", rozumienie tego, co nas otacza przestaje mieć znaczenie.