Rewolucja, która pożera własne zdobycze

Pewnego dnia możemy się obudzić w świecie wciąż przystrojonym w kostium demokratyczny, tyle że bez demokracji – uważa publicysta.

Publikacja: 16.09.2014 02:00

Rewolucja, która pożera własne zdobycze

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Młodym ludziom trudno wyobrazić sobie świat bez komputerów, internetu, GPS, smartfonów. A taki świat istniał naprawdę jeszcze 25 lat temu. Jak dalece te wszystkie miłe nam gadżety wpłynęły na naszą mentalność, trudno ocenić. To co nowe, w tym względzie, zawdzięczamy zjawisku rewolucji elektronicznej. Śmiem twierdzić, że nigdy w historii ludzkości za życia jednego pokolenia nie doszło do tak fundamentalnych zmian. U nas ich wymiar pogłębiła jeszcze dodatkowo transformacja ustrojowa.

Gołym okiem widać, że ludzkość pod wpływem tej rewolucji dostaje zadyszki. W tempie ekspresowym zmieniła ona także i nad Wisłą życie publiczne i prywatne. Stąd trudno jest dziś odpowiedzieć na pytanie, czy demokracja przeżyje w zdrowiu nieuchronne zmiany, jakie w życiu człowieka przynosi w trybie permanentnym elektroniczny przewrót. Na razie wszystko rozgrywa się niejako in statu nascendi.

A jeszcze 25 lat temu, a więc po upadku muru berlińskiego wydawało się, że demokracji nic i nikt nie zagraża i nie zagrozi. Ba, świat zszokowany upadkiem radzieckiego imperium zaakceptował tezę amerykańskiego politologa Francisa Fukuyamy o końcu historii, a wraz z tym nastania epoki wiecznego pokoju. Wówczas trudno było się nie godzić z trwałą potęgą demokracji, która w ciągu półwiecza poradziła sobie zarówno z nazizmem, jak i bolszewizmem. A przecież żadni sowietolodzy nie przewidzieli, że w końcu dziewiątej dekady XX wieku komunizm jako system globalny poniesie bezprecedensową klęskę i zawali się pod ciężarem popełnionych przez siebie zbrodni i błędów. I na nic się zdadzą zgromadzone przez tak zwane imperium zła gigantyczne środki do zabijania trzymane w silosach rakietowych i na pokładach atomowych łodzi podwodnych.

Wedle stawu grobla

Czytelnik na takie dictum popuka się palcem w głowę i pomyśli, a gdzie tu do diaska jest zagrożenie demokracji, formalnie tryumfującej wciąż na świecie. Obecnie nawet Chińczycy, a także Rosjanie starają się w różnym zresztą stopniu dowieść, że i im standardy demokratyczne nie są obce. Stąd nie daleko do przeświadczenia, że na świecie wciąż się odbywa ofensywa instytucji demokratycznych i trudno jest mówić o globalnym zagrożenia demokracji. Pozornie to prawda, ale realnie patrząc przyznajemy, że żyjemy w świecie stopniowego obchodzenia zasad demokratycznych i chowania ich pod dywan. Wszystko to pod wpływem rewolucji elektronicznej i postępujących za nią naszych zmian mentalnych.

Weźmy chociażby zasady konstytucji amerykańskiej, wedle której w USA niedozwolone jest stosowanie tortur. To teoria, a w praktyce rząd amerykański po 11 września 2001 roku zaczął stosować tortury poza, formalnie, terytorium USA, bo w bazie Guantanamo na Kubie. A następnie, aby uspokoić sumienia Amerykanów CIA skorumpowała rządy kilku krajów, w tym Polski - nas zaledwie za 15 mln dolarów – aby na ich terytorium spokojnie stosować niezgodne z prawem amerykańskim praktyki wyciągania z ludzi pod przymusem ich tajemnic.

W samej Ameryce po zamachach na World Trade Center wprowadzono przepisy zawieszające wiele praw obywatelskich. Oficjalnie, aby zminimalizować skutki negatywne takich zdobyczy rewolucji elektronicznej jak łatwość komunikowania się za pośrednictwem telefonów komórkowych poprzez podsłuchiwanie ich i rejestrowanie. Zabiegano o to, aby obywatele amerykańscy, zwłaszcza pochodzenia arabskiego, dla własnego bezpieczeństwa, stali się przezroczyści. Na lotniskach zaczęto prześwietlać już nie tylko bagaże podróżnych, lecz także i samych pasażerów. Wprowadzono zakazy przewożenia nie tylko broni czy materiałów wybuchowych, lecz nawet zwykłych płynów, gdy okazało się, że mogą być pomocne przy montowaniu bomb na pokładzie samolotów.

Można więc malowniczo powiedzieć, że poniekąd na naszych oczach rewolucja elektroniczna zaczęła pożerać własne zdobycze. Sięgnięto po policyjne metody identyfikowania ludzi na podstawie już nie tylko odcisków palców (metody te wprowadza się do paszportów). Mówi się o identyfikacji przy pomocy tęczówki gałki ocznej. Uzupełniają to masowe podsłuchy wykonywane na dziesiątki nigdy uprzednio nie znanych sposobów.

W rezultacie władze, instytucje publiczne oraz kierownicze gremia korporacji, żeby prowadzić istotne rozmowy zamykają się w dźwiękoszczelnych pomieszczeniach niczym w bunkrach. Na wielu naradach ludzie są rewidowani i sprawdzani, czy aby nie wnoszą z sobą zwykłych komórek bądź bardziej zmyślnych urządzeń do notowania rozmów, dokumentów itd. Towarzyszy temu coraz powszechniejsza mania utajniania wszystkiego i zabezpieczania się przepisami grożącymi poważnymi konsekwencjami prawnymi, włącznie z wysokimi wyrokami więzienia. Te metody kontrolno-sprawdzające sprzeczne z duchem jawności i otwartości – cech typowych dla demokracji, wydostały się już dawno poza granice USA i stały się standardem zarówno w Unii Europejskiej, jak i innych demokratycznych krajach.

Państwa autorytarne czy totalitarne przyglądają się temu zjawisku z upodobaniem i na wyprzódki stosują je u siebie dodając, rzecz jasna, w repertuarze kar wyroki śmierci. Przypomnijmy, że pułkownik Oleg Pieńkowski za swe zbrodnie wobec ZSRR - a polegały one na uchronieniu nas przed wojną atomową w dobie kryzysu kubańskiego - miał podobno być za życia spalony za karę w piecu hutniczym.

Rewolucja elektroniczna stworzyła również całkiem nowy wymiar podsłuchiwania się wzajemnego samych agend rządowych, a tym samym państw. Przodują w tym procederze kraje najpotężniejsze, dysponujące satelitami komunikacyjnymi. Ich służby specjalne stworzyły prostą pozornie metodę rejestracji rozmów telefonicznych prowadzonych w świecie, a także korespondencji internetowej oraz esemesowej. Polega ona na automatycznym reagowaniu komputerów rejestrujących na tak zwane słowa klucze. Ich pojawienie się w trakcie rozmowy skutkuje natychmiastową jej rejestracją, dotyczy to także korespondencji pisanej. W ten sposób powstały gigantyczne zbiory zapisanych tekstów. Są one z kolei największym w dziejach zbiorem makulatury. Tyle, że już nie papierowej, lecz elektronicznej. Wykorzystanie ich jak się okazało jest prawdziwą kwadraturą koła.

Dość powiedzieć, że jak stwierdzili po czasie fachowcy, w zasobach agencji amerykańskich znalazły się jeszcze przed 11 września 2001 roku dostatecznie liczne informacje potrzebne do tego, żeby USA, po ich odczytaniu, potrafiły zabezpieczyć się przed talibami. Okazało się więc, że samo podsłuchiwanie jest w miarę proste, gorzej jest natomiast z wykorzystywaniem gromadzonej tym sposobem wiedzy. Rewolucja, jak się okazało, nie zna jednak granic ani kordonów, i dziś postęp jest wyraźny.

Stąd nie może nas dziwić pojawienie się w mediach światowych treści konfidencjonalnych rozmów telefonicznych prowadzonych pomiędzy obsługą wyrzutni rakietowych rozmieszczonych na wschodniej Ukrainie, a ich mocodawcami w samej Rosji. Innym kolejnym następstwem rewolucji technologicznej stało się już mniej chwalebne podsłuchiwanie najważniejszych polityków na świecie, w Angeli Merkel z upodobaniem nagrywanej przez jej amerykańskich przyjaciół. Rzecz jasna, że to podsłuchiwanie nie kończy się na słuchaniu samej pani kanclerz. Swój czubek góry lodowej pokazali też Rosjanie, którzy upublicznili rozmowę telefoniczną pomiędzy asystentką sekretarza stanu USA a ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Kijowie. Przypomnijmy, że Amerykanka w dosadnych słowach określiła wówczas niezdecydowanie i niezgulstwo Unii Europejskiej w sprawie Ukrainy.

Rzecz jasna , zmiany te wprowadzone w świecie przez liczne rządy, są na bakier z zasadami państwa demokratycznego i konsekwentnie podmywają fundamenty prawa i demokracji, a także samego porządku międzynarodowego. Okazuje się jednak, że najpotężniejsze nawet państwa demokratyczne nie są w stanie poradzić sobie z wszechpotęgą procederu podsłuchiwania. Nawet one nie tylko podsłuchują, ale i są podsłuchiwane. Więcej, powstało nowe zjawisko: już nie tylko państwo podsłuchuje i śledzi na wszelkie sposoby partnerów i swych obywateli, lecz także obywatele, gdy mogą, ujawniają podsłuchane tajemnice państwowe.

Najbardziej znane tego przykłady pochodzą z USA. Myślę o aferze WikiLeaks – dotyczyła ona upublicznienia tysięcy tajnych dokumentów z kancelarii rządowych w Waszyngtonie, a także tak zwanej afery Edwarda Snowdena, amerykańskiego urzędnika, który upublicznił tysiące dokumentów Agencję Bezpieczeństwa Narodowego. Obie te afery są dziećmi rewolucji elektronicznej. Dzięki niej możliwe było i uzyskanie owych dokumentów, i następnie ich upublicznienie.

Oczywiście, im państwo jest mniejsze i ekonomicznie słabsze, tym bardziej narażone jest na szkody wynikające z perspektyw, jakie potężnym rządom i korporacjom stworzyły nowe techniki. Klasycznym przykładem bezradności państwa wobec działań służących zdobywaniu tajemnic rządowych stała się, chcąc nie chcąc, polska afera taśmowa. Nie jest ona, rzecz jasna, tak wyrafinowana jak te, o których mowa była wyżej. Za to jest zgodna z zasadą, którą najlepiej wyraża powiedzonko: wedle stawu grobla. Dlatego na nasz nadwiślański sznyt, jak się okazało, wystarczyły takie proste urządzenia jak dyktafony włożone w knajpach do pilotów obsługujących urządzenia elektroniczne. A w knajpach tych biesiadowali ważni politycy i urzędnicy. Prostacki w sumie zabieg, okazał się dla rządu fatalny, i kto wie, czy nie zaważy decydująco na przyszłorocznych wyborach. Znamienne, że sama publikacja, nie mówiąc już o nagraniu, okazała się w świetle prawa, w tym prasowego, sprzeczna z ustawami.

To nic jednak nie znaczy. Nastąpiło tutaj zderzenie braku legalności, samej metody nagrywania podsłuchów, ze świętą, póki co, zasadą wolności prasy. Na bok poszła sama istota zastosowanej metody. Można wiec powiedzieć, że nie chodzi o zasady, a o dokopanie przeciwnikom. W rezultacie nikt nie myśli jak na społeczeństwo wpłynie wszechobecność podsłuchów. A przecież odtąd nagrywanie szefa przez pracownika i pracownika przez szefa będzie nobilitowało. Jak to zmieni obyczaje i nasze zachowania, skoro za pieniądze będzie praktycznie możliwe wszystko. Na razie nikt się poważnie nie zastanawia nad tym, co dzięki tej aferze uzyskały w Polsce tajne służby obcych państw. Bałaka o tym nieśmiało – mówiąc kolokwialnie - jedynie sam były już premier przy wtórze szyderstw opozycji i mediów.

Jesteśmy przezroczyści

Tymczasem jest pewne, że z racji powstania w Polsce gigantycznego rynku sprzętu podsłuchowego – jego sprzedaż na wolnym rynku, w ciągu roku, wzrosła o 80 procent - w przyszłości będzie to utrapieniem życia publicznego. Tym bardziej, że na bok poszły zasady przyzwoitości dziennikarskiej, które na przykład nakazywały przez dziesiątki lat nie publikować... nieautoryzowanych wywiadów i rozmów.

Przy okazji w debacie publicznej zagościła sprawa dezaprobaty dla używania ordynarnych słów i zwrotów. Tyle, że dzieje się to w dobie ich powszechnego obywatelstwa w mediach, kinie i literaturze. Można więc powiedzieć, że na swój sposób ta kwestia szokuje skalą hipokryzji i obłudy. Wszystko w tym względzie sprowadza się do zasady: jeśli my używamy takiego języka, to nie ma w tym nic zdrożnego, natomiast gdy czynią tak adwersarze, jest to niedopuszczalne.

Stąd nie dziwi, że i w świecie i w Polsce napotykamy, niejako w marszu, na próby ograniczania demokracji. Dzieje się tak w imię interesów państwowych, narodowych, religijnych. W tym rzecz jasna ochrony tajemnic rządowych i biznesowych. Do tego natrafiamy stale na próby ograniczenia naszej prywatności. Dlatego musieliśmy przywyknąć, że nasze telefony są podsłuchiwane, i to nie zawsze za zgodą sądu, do naszych billingów na zawołanie mają dostęp policja i tak zwane służby. W razie potrzeby jesteśmy śledzeni metodą elektroniczną itd. Ochrona naszych danych osobowych jest przestrzegana na papierze. W rezultacie dla tak zwanych służb jesteśmy, wedle zapotrzebowania państwa, przezroczyści.

Nie dziwi więc, że mieliśmy już pierwszą próbę quasi-cenzury internetu. Została ona odwołana po protestach społecznych dwa lata temu. W tym miejscu przypomina mi się dowcip chętnie powtarzany przez Melchiora Wańkowicza, który w latach 60. w swym mieszkaniu na rogu Puławskiej i Rakowieckiej w czasie przyjęcia wydanego dla licznego grona powtarzał głośno ze śmiechem: panie pułkowniku to nie ja powiedziałem... Było to racjonalne, bowiem wszyscy wiedzieliśmy, że tak ważny człowiek jak pan Melchior musi być podsłuchiwany.

Dziś też jest wiadomo, że nie tylko reżimy autorytarne, ale i demokratyczne rozmyślają o skutecznej kontroli społeczeństw. Tyle że w demokracji przykrywką jest walka z terroryzmem, a u Chińczyków ochrona państwa i ustroju. To nie jest to samo, ale i tu i tu w ekstremalnych sytuacjach możemy się czuć jakbyśmy byli obserwowani bez majtek.

W rezultacie jesteśmy świadkami dosyć powszechnego zniechęcenia społeczeństw, a mówiąc precyzyjniej ich zmęczenia gadulstwem demokracji oraz wewnętrznymi jej słabościami i sprzecznościami. Jeśli chodzi o zjawisko znużenia demokracją w naszym regionie wyróżniają się Węgrzy. Ich premier cieszący się zresztą naszym poparciem co i raz, można powiedzieć, sprawdza granicę rozciągliwości demokracji w Unii. Pytanie dnia brzmi: czy demokrację da się pogodzić z wszechobecną kontrolą państwa oraz wielkich korporacji.

Zjawisko podsłuchiwania wszystkiego przez wszystkich zagraża wolności. Towarzyszy temu rzecz jasna ujawnianie tajemnic państwowych, służbowych i prywatnych. Zabawnym komentarzem do wspomnianej tu afery taśmowej jest ujawniona ostatnio informacja, że podsłuchujący ministrów kelnerzy i biznesmeni mieli zwrócić się do sądu o ochronę ze strony tajnych służb. Dlaczego? Podobno niebacznie podsłuchiwali nie tylko członków rządu, lecz także mafijnych biznesmenów, a z nimi nie ma żartów. Żartować bowiem w Polsce, jak się okazuje, można z członków gabinetu premiera Tuska, ale nie mafiosów.

Czas na pytanie: czy demokracja, tak sobie zręcznie radząca w minionych latach i z nazizmem i komunizmem, nie ulegnie aby, w dającej się przewidzieć przyszłości, ciosom, jakie, chcąc nie chcąc, zadaje jej rewolucja elektroniczna. Wywołała ona tak dalekie zmiany w naszej mentalności, że trudno je pogodzić z założeniami, które legły u podwalin porządku Benjamina Franklina, Thomasa Jeffersona i George'a Washingtona.

Wyścig jednego konia

Co robić w sytuacji, gdy wszystko jest do podsłuchania. Zasadne staje się pytanie, czy nie zmierzamy przypadkiem, krok za krokiem, w kierunku koszmaru orwellowskiej utopii. Na razie nikt nie próbuje tej sytuacji zdiagnozować. A przecież w społeczeństwach unijnych występują już mocne oznaki społecznej chęci „ucieczki od wolności" zdefiniowanej tak błyskotliwie przed 70 laty przez Ericha Fromma na przykładzie konwulsji Republiki Weimarskiej i jej przekształcenia się w III Rzeszę. Sądzę, że syndrom frommowski najlepiej tłumaczy sukcesy wyborcze Frontu Narodowego we Francji, a u nas – szczęśliwie mniejsze – Kongresu Nowej Prawicy, i generalnie ogólnoeuropejską pogodę dla populistów i ksenofobów.

Ochrona naszych danych osobowych jest przestrzegana tylko na papierze

Doprawdy czas się zastanowić, czy za kilka lat pytanie dnia nie będzie brzmiało: czy demokracja przeżyje w zdrowiu najbliższych 20 lat? Jeśli ludzie mądrzy nie skrzykną się, aby rozważyć zagrożenia, pewnego dnia obudzimy się w świecie przystrojonym wciąż w kostium demokratyczny, tyle że bez demokracji. Wątpiącym uświadamiam, że i w PRL mieliśmy co cztery lata wybory, które oficjalnie dawały jednej partii mandat do trwałego rządzenia. Nic nie wynikało z tego, że premier brytyjski Clement Attlee nazwał te wybory gonitwą, w której sam ze sobą ściga się jeden koń. Ostrzegam, kontrolowana demokracja, a więc bez ducha, będzie taką gonitwą!

Autor jest publicystą „Faktu". W latach 1996-2001 był redaktorem naczelnym „Trybuny"

Młodym ludziom trudno wyobrazić sobie świat bez komputerów, internetu, GPS, smartfonów. A taki świat istniał naprawdę jeszcze 25 lat temu. Jak dalece te wszystkie miłe nam gadżety wpłynęły na naszą mentalność, trudno ocenić. To co nowe, w tym względzie, zawdzięczamy zjawisku rewolucji elektronicznej. Śmiem twierdzić, że nigdy w historii ludzkości za życia jednego pokolenia nie doszło do tak fundamentalnych zmian. U nas ich wymiar pogłębiła jeszcze dodatkowo transformacja ustrojowa.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?