„Charlie” to pismo antykatolickie - rozmowa z Jerzym Szygielem

Karykatury Jana Pawła II były tak mocne, że nie mogłyby ukazać się w żadnym polskim, nawet najbardziej antyklerykalnym piśmie – twierdzi były korespondent we Francji Jerzy Szygiel w rozmowie z Michałem Płocińskim

Aktualizacja: 16.01.2015 08:12 Publikacja: 16.01.2015 01:00

„Charlie” to pismo antykatolickie - rozmowa z Jerzym Szygielem

Foto: ROL

Współpracował pan z tygodnikiem „Charlie Hebdo", znał rysowników, kontaktował się z ostatnim redaktorem naczelnym Stephanem „Charbem" Charbonnierem, który zginął w zamachu terrorystycznym w redakcji tego satyrycznego pisma. Czy oni od zawsze tak zaciekle atakowali islam?

To jest przede wszystkim pismo antykatolickie, potem długo, długo nic - i dopiero potem antymuzułmańskie. Dawniej jednak kwestie religijne stanowiły jedynie tło ich satyry. „Charlie..." jest kontynuacją pisma „Hara-Kiri" z lat '60, dla którego element antyreligijny był naturalną częścią lewicowej publicystyki. A we Francji ma to bardzo długą tradycję. Podejście antyklerykalne wywodzi się przecież jeszcze z czasów oświecenia i Woltera, i zawsze w pewnej części francuskiej prasy czy literatury było wiele elementów antyreligijnych. Tak samo było i w „Hara-Kiri", ale to był tylko fragment szerokich zainteresowań tygodnika. Pismo dwa razy zostało zresztą karnie zamknięte. Za drugim razem odrodziło się jako „Charlie Hebdo". Przez wiele lat było stricte lewicowe, później powoli zaczęło przechodzić na prawo, razem ze swoim długoletnim naczelnym Philippem Valem, który zaprzyjaźnił się z prezydentem Nicolasem Sarkozy'm, dzięki czemu później został awansowany na szefa wielkiego, publicznego radia „France Inter". „Charlie..." natomiast jest pismem liberalnym, ale nie jest to już pismo lewicowe. W połowie lat '90 zmieniło się coś jeszcze. Do Paryża przyjechał Jan Paweł II i nie wiem dokładnie, czym tak bardzo zdenerwował redakcję, ale dostali oni obsesji na punkcie polskiego papieża. Trwała ona aż do jego śmierci, a i po niej element antykatolicki był w piśmie bardzo wyraźny. „Charlie..." stało się pismem jednoznacznie antyreligijnym. Tygodnik zajmował się oczywiście wciąż sprawami społecznymi, komentował bieżącą politykę krajową czy międzynarodową, ale coraz częściej wypuszczał okładki, które obrażały Kościół katolicki, papieża, wierzących.

A inne religie?

Mahomet podpał redakcji, gdy w Ameryce ogłoszono „wojnę z terroryzmem", czyli w 2001 r. Z tym, że nadal zdecydowanie głównym celem ataków pisma byli katolicy. Nie jest więc tak, że oni atakowali wszystkich po równo. W żaden sposób nie da się porównać ich bardzo żywej krytyki katolicyzmu i Watykanu z krytyką judaizmu czy Żydów w ogóle. Widziałem, że redaktorzy „Gazety Wyborczej" podali przykład ich niby antyżydowskiej satyry, publikując na swych łamach jedną z okładek „Charlie...". Ale popełnili błąd, bo to nie była prawdziwa okładka pisma, a jedynie jej pastisz, poprzez który ktoś chciał właśnie skrytykować bardzo łagodną postawę pisma względem Żydów. We Francji od lat powstają podobne przeróbki, które potem krążą po Internecie. Zresztą „Wyborcza" wydrukowała także oryginał tej okładki, a jej trawestację umieściła tuż obok, choć na pierwszy rzut oka widać, że są one jakoś zbyt podobne... To pasowało im po prostu do tezy, że tygodnik „Charlie..." podpadał wszystkim. A tak nie było. Zresztą we Francji to raczej niemożliwe, by krytykować wszystkich po równo...

Twierdzi pan, że „Charlie Hebdo" w ogóle nie atakowało Żydów?

Zdarzały się oczywiście rysunki, które - jak w innej prasie - krytykowały politykę państwa Izrael, szczególnie podczas akcji wojskowych w strefie Gazy czy podczas innych wojen. Jednak gdy w bardzo rzadkich sytuacjach atakowano samych Żydów czy judaizm, to zwykle tak, by element żydowski wyglądał sympatycznie. Za to karykatury Jana Pawła II były tak mocne, że nie mogłyby ukazać się w żadnym polskim, nawet najbardziej antyklerykalnym piśmie. Żeby przywołać choćby przykład Jana Pawła II przestawionego jako Polaka-hitlerowca, który zbudował Auschwitz, antysemitę i pedofila. „Charlie..." atakował przede wszystkim słabych, co jest dość dziwną cechą jak na pismo satyryczne.

Słabych?

Słabych w tym sensie, że Kościół katolicki nie jest aktorem życia publicznego we Francji, nie występuje codziennie w mediach, nie ma żadnej wagi politycznej. Podobnie jest ze społecznością muzułmańską. Francuscy muzułmanie zostali wyrwani z północnoafrykańskich wsi i wrzuceni w wielkie, podmiejskie osiedla, by pracować we francuskich fabrykach. To byli ludzie niewykształceni, bez siły przebicia. Zupełnie inaczej jest z francuskimi Żydami – największą żydowską społecznością w Europie. Przedwojenna i powojenna emigracja żydowska była raczej inteligencka, dobrze sytuowana. O ile więc muzułmanie nie mają żadnej wagi politycznej, o tyle społeczność żydowska jest silna i dobrze zorganizowana: obecna na uniwersytetach, w sztuce, życiu gospodarczym, w mediach, polityce, rządzie itd.

Katolicy nie próbowali się bronić, podawać tygodnika do sądu?

Oczywiście, że próbowali, ale to mijało się z celem. Już od czasów rewolucji we Francji jest przyzwolenie na bluźnierstwo względem Kościoła katolickiego, a od 1881 r. w prawie jest nawet przepis, który mówi wprost o tym przyzwoleniu. Inaczej jest jednak, kiedy do sądu podaje kogoś społeczność żydowska. Może się ona powoływać na paragrafy dotyczące namawiania do nienawiści rasowej czy antysemityzmu, ochrony pamięci historycznej itd. Bez wątpienia dysponuje ona dużo szerszym arsenałem prawnym niż katolicy czy muzułmanie. Jeśli więc już podaje kogoś do sądu, to raczej wygrywa.

W 2008 r. z „Charlie Hebdo" musiał się pożegnać Maurice „Siné" Sinet. Dlaczego?

Redaktor naczelny Philipp Val tłumaczył, że obawia się procesu za antysemityzm. A Siné właściwie nie napisał nic specjalnego. Jedynie to, że syn prezydenta Sarkozy'ego „dobrze się ustawił", biorąc za żonę dziedziczkę gigantycznej fortuny jednej z żydowskich rodzin. Niektórzy dziennikarze żydowscy bardzo ostro na to zareagowali. Tłumaczyli, że nie można publicznie łączyć pojęcia żydostwa z pieniędzmi. Już samo to połączenie było według nich antysemityzmem. Philippe Val nie czekał na proces, od razu postanowił zwolnić krnąbrnego rysownika. Za to Siné wytoczył naczelnemu sprawę. Sąd uznał, że został on zwolniony absolutnie bezprawnie i przyznał mu duże odszkodowanie. To nie jest więc tak, że „Charlie..." to taka radosna anarchia, bo pewna cenzura w tygodniku jak najbardziej istniała. Po takiej historii, jak ta z Siné, dziennikarze dobrze wiedzieli, jakie tematy wiążą się z ryzykiem...

Z czegoś jeszcze nie można było żartować?

W 1998 r. z tygodnikiem pożegnał się rysownik Frédéric „Lefred" Thouron, który chciał zażartować sobie ze skazanego za pedofilię Patricka Fonta, znanego kabareciarza, który przez 25 lat tworzył duet sceniczny z Philippem Valem. Naczelny nie zgodził się, by jakakolwiek aluzja do sprawy Fonta znalazła się w kierowanym przez niego tygodniku. Val był w trudnej sytuacji. Współpracował z Fontem ćwierć wieku, ale nie zauważył, by miał on dziwne skłonności, by gwałcił dziewczynki i chłopców. Siné nie był więc jedyną osobą wyrzuconą czy zmuszoną do odejścia z „Charlie Hebdo". Val kierował tygodnikiem twardą ręką. Po 2009 r. naczelnym został Stephane „Charb" Charbonnier, który trzymał linię poprzednika.

Jerzy Szygiel jest dziennikarzem. W latach 90. korespondent polskich mediów we Francji. Pracował w TVP. W latach 2002–2009 był polskim korespondentem międzynarodowej organizacji Reporterzy bez Granic.

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku