Ważą się losy Ukrainy, a przy okazji także bezpieczeństwa Polski.
W powietrzu wiszą znaczące ustępstwa Kijowa wobec Moskwy. Jeśli nawet nie w Mińsku, to prędzej czy później i tak do nich dojdzie, siły Ukrainy bowiem słabną. Można biadolić nad zaprzaństwem Paryża i Berlina, pominięciem Polski przy stole rokowań, ale nic to nie da. Lepiej na spokojnie sporządzić bilans korzyści i strat dla naszego położenia geopolitycznego. Nie wypada on najgorzej.
Ukraina na równi pochyłej
Serce chciałoby świętować razem z Ukraińcami zwycięstwo nad Rosją, ale rozum podpowiada, że to niemożliwe. Każda zniszczona w Donbasie rosyjska jednostka separatystyczna jest zastępowana przez kolejną jeszcze silniejszą i lepiej uzbrojoną. Każdy ukraiński sukces militarny Rosjanie kontrują przegrupowaniem i skuteczną kontrofensywą. Także dysproporcja technologiczna między walczącymi nie daje Ukraińcom szans. Początkowo separatyści walczyli sprzętem starej generacji, dziś po ich stronie Rosja zaangażowała drony kierujące ogniem dział i wyrzutni rakietowych, radary artyleryjskie, nowoczesne środki łączności oraz wojny elektronicznej. W porównaniu z nimi wojsko ukraińskie jest niemal ślepe i głuche. Nie udaje się również mobilizacja na Ukrainie, społeczeństwo nie chce płacić za wojnę ceny najwyższej – życia swoich bliskich.
Armia ukraińska, mimo reform, nadal jest bardziej przypadkową zbieraniną niż prawdziwym wojskiem, ciężar walk biorą na siebie ochotnicy, a ich siły są na wyczerpaniu. Kijów trzyma jeszcze pozycje w Donbasie, powoli oddając terytorium, ale to wszystko, co może zrobić. A i nie ma pewności, czy jeszcze silniejsza ofensywa rosyjska w okolicach Dobalcewa nie zakończy się katastrofą sił ukraińskich.
Rosja płaci za wojnę wysoką cenę, ale Ukraina jeszcze wyższą, a jej zasoby finansowe są na wyczerpaniu. To nie nacisk Berlina czy Paryża skłoni Kijów do ustępstw, lecz sytuacja militarna i gospodarcza.