Dominik Zdort w swoim tekście na łamach „Plusa Minusa" zasugerował, że schizma zacznie się w Polsce. Publicysta „Rzeczpospolitej" nie ma racji. I to nie dlatego, że polscy katolicy nie są znani ze schizmatyckich czy heretyckich skłonności (dwa małe wyznania – mariawityzm i Polski Narodowy Kościół Katolicki – w całej historii to niewiele). Po prostu schizma już jest. Zapoczątkowali ją jakiś czas temu niemieccy, holenderscy i belgijscy hierarchowie, którzy odrzucili – w lekko zakamuflowany sposób – encyklikę „Humanae vitae" i zawarte w niej nauczanie o antykoncepcji.
To jest moment, w którym zawiązała się „cicha schizma", a kolejne decyzje duszpasterskie części zachodnich hierarchów doprowadziły do tego, że przekształciła się ona w wielu miejscach w cichą, ale nie mniej realną herezję. Kościół w Niemczech od dawna – choć nieformalnie – dopuszcza przecież rozwodników w ponownych związkach do komunii świętej, a choćby wspomnienie o świętokradztwie, którym jest niegodne w takiej sytuacji przystępowanie do Eucharystii, uznaje za niedopuszczalny brak wyczucia duszpasterskiego. Jeśli dodać do tego postępującą protestantyzację liturgii, a także zanik poczucia sakralności Eucharystii, to obraz całkowicie realnej herezji staje się pełny. Ubiegłoroczny synod biskupów tylko wyciągnął tę bolesną prawdę na wierzch i pokazał, jak potężne są wpływy odrzucającej ortodoksję nowej doktryny.
Odwieczny model kształtowania wiary
I nie ma w tym nic zaskakującego. Od wieków w Kościele kształtowanie się doktryny czy jej pogłębianie wyglądało w ten sam sposób. W jednej ze wspólnot (a niekiedy w różnych) pojawiały się osoby (często właśnie biskupi czy główni teolodzy), które zaczynały głosić nowe teorie, niekiedy przybierając je w szaty starego nauczania. Po jakimś czasie zaś zwoływano synod czy sobór, aby nową naukę ocenić, zweryfikować jej ewentualne dobre strony, a odrzucić to, co jest z wiarą i ortodoksją całkowicie niezgodne.
I taką właśnie rolę powinny odegrać także dwa synody (zeszłoroczny i ten planowany na rok bieżący) poświęcone małżeństwu i rodzinie (niezależnie od tego, jakie plany mieli i mają wobec nich postępowo nastawieni hierarchowie). Zadaniem ojców synodalnych jest zastanowienie się nie tylko nad tym, jak głosić niezmienną prawdę o małżeństwie i rodzinie, ale także jak rozprawić się z zespołem błędnych idei i doktryn, które skrywają się za wyrażonymi przez kard. Waltera Kaspera pomysłami, by zmienić „praktykę duszpasterską" wobec osób rozwiedzionych w nowych związkach.
Pozytywne skutki tej debaty już widać. Na sali synodalnej, ale także w debacie publicystycznej i teologicznej ojcowie wierni ortodoksji niezwykle mocno wykazali, że w istocie za pomysłem, by zmienić „praktykę duszpasterską", skrywa się radykalna zmiana doktryny, i to nie tylko moralnej, ale także tej dotyczącej rozumienia Eucharystii czy Kościoła. Zwolennicy propozycji kard. Kaspera, świadomie lub nie, głoszą przecież w istocie, że słowa Jezusa o tym, że rozwodnik biorący sobie żonę albo ktoś, kto poślubia rozwiedzioną, cudzołoży, mogą przestać obowiązywać (co oznacza podważenie autorytetu Pisma Świętego), czyli że dwa tysiące lat niezmiennego nauczania Kościoła zachodniego o nierozerwalności małżeństwa mogą zostać w praktyce odrzucone (co oznacza naruszenie wartości tradycji i kościelnego Magisterium).