A jednak kiedy mam kupić coś dziecięcego, jestem zagubiona. Nawet po odrzuceniu estetyki disnejopodobnej człowiek staje wobec masy nieznanych nazwisk, pięknych ilustracji i tekstów o niczym. Mówi się, że napisać dobrą książkę dla dzieci jest równie trudno – albo trudniej – niż napisać książkę dla dorosłych. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj każdy, kto ma w pobliżu dziecko, zaraz zostaje autorem. Głównie mamy i babcie... Znaleźć ciekawie napisaną, zrozumiałą dla dzieci książkę jest naprawdę trudno. – Polscy twórcy są świetni technicznie, ale wciąż trudno o ciekawą historię – powiedział w radiowej Dwójce jeden z jurorów konkursu.
Polska jest dobra w non fiction – niech świadczy o tym sam tylko międzynarodowy sukces „Map" Aleksandry i Daniela Mizielińskich, które można zobaczyć w księgarniach kilkunastu krajów świata. Na Zachodzie mądre i pięknie wydane książki dzieci mają od dawna, u nas boom na nie jest czymś nowym.
Do kategorii fiction mam mniejsze zaufanie. Wydaje mi się, że w polskiej twórczości dziecięcej mamy przechył w stronę absurdu i groteski. To prawda, że dzieci lubią fantazję, ale gdy czasem czytam którąś z tych nowych książeczek, sama nie wiem, o co w niej chodzi. Współcześni autorzy jak ognia boją się moralizowania, to chyba wpływ trendów w psychologii: oddzielanie dobra od zła wydaje się przebrzmiałe... Nie mówię, że jestem po stronie karania śmiercią za niezjedzenie zupy („Kto nie je zupy, ten umrzeć musi, i tak z Michasiem, był zdrów i tłusty, przez pięć dni nie jadł, umarł na szósty" – Heinrich Hoffman, autor XIX-wiecznych bestsellerów), ale dziecko ma potrzebę uporządkowania wartości. Chce wiedzieć, kto jest w tej historii dobry, a kto zły. A takie rzeczy współczesnym autorom przychodzą bardzo trudno.