Amerykański sen o kraju nieograniczonych możliwości, w którym w ciągu jednego pokolenia można pokonać drogę od pucybuta do milionera, to w USA świętość. I każdy, komu nie udaje się za tym mitem podążać (a nie jest ani czarny, ani niepełnosprawny, ani nie jest kobietą), skłonny jest sobie samemu przypisywać winę. A wina rodzi stres i niezadowolenie.
Znakomicie wykorzystał to Donald Trump, przekształcając autodestrukcyjną frustrację w oskarżenie pod adresem elit. To nie obywatel jest winny, że mu w życiu nie idzie, tylko mityczny establishment, który staje na drodze każdej indywidualnej kariery, bo nie lubi konkurencji. Amerykanie nazywają to grą w „shaming and blaming”. Dlatego przegrała Hillary Clinton, dlatego też spektakularną porażkę zaliczyła Kamala Harris. Przekształcenie poczucia winy w oskarżenie elit to wehikuł, którym Trump prześcignął wszelkie wysiłki (zapewne dalece niewystarczające) ze strony demokratów, którzy usiłowali przekonać obywateli, że „są z ludem”, że mają programy społeczne i podniosą poziom życia. Czy to samo uda się PiS-owi w Polsce?