Jak na dłoni widać wielki problem, narastający w Unii Europejskiej od dawna. To wprawdzie problem całej Wspólnoty, ale nas dotyczy w sposób wyjątkowo istotny.
Żeby dostrzec skalę zagrożenia, wystarczy zestawić choćby dwa wydarzenia – z jednej strony liczne deklaracje głównych państw strefy euro widzących konieczność wzmocnienia unijnego wpływu na ich politykę pieniężną i fiskalną, a z drugiej deklaracje premiera Davida Camerona wyrażającego w ostrej formie poglądy wielu krajów wątpiących w ogóle w sens wprowadzania wspólnej waluty. Sytuacja jest skomplikowana. W toku są nieformalne rozmowy na temat warunków dalszego unijnego członkostwa Wielkiej Brytanii, co wobec mającego się odbyć do końca roku 2017 referendum w tej sprawie i narastającej niechęci Brytyjczyków do UE jest sprawą olbrzymiej wagi.
W co gra Cameron
Trzeba pamiętać, że kraj ten jest drugą po Niemczech europejską gospodarką i uznanym przez wszystkich wzorcem wolnego handlu. Istotne jest także, że ma wyjątkowo dobre stosunki polityczno-gospodarcze ze Stanami Zjednoczonymi, z Chinami, Indiami i Japonią, co powoduje, że politycy tych strategicznie kluczowych krajów w ogóle nie wyobrażają sobie Unii bez Wielkiej Brytanii. Premier Cameron z pewnością wie, że wygórowane żądania wobec Unii nie zakończą się sukcesem, ale niebezpieczne jest także ich wyraźne złagodzenie. Pobudziłoby ono bowiem niechybnie jego eurosceptycznych rodaków do bardziej agresywnych działań, co mogłoby zaważyć na wyniku referendum.
Na razie David Cameron mówi, że pełna akceptacja stawianych warunków nie jest dla Unii „mission impossible", ale nie może przecież nie wiedzieć, że parę eurosceptycznych państw członkowskich poszłoby niechybnie jego śladem, całkowicie zmieniając dotychczasowe zasady funkcjonowania Wspólnoty. Takie pomysły brytyjskiego premiera, jak wykreślenie ze wszystkich oficjalnych dokumentów celu w postaci „coraz bardziej zintegrowanej Unii", nadanie większego znaczenia parlamentom krajowym (łącznie z prawem weta wobec postanowień Parlamentu Europejskiego w przypadku niezgody na nie parlamentów większości państw członkowskich) czy ograniczenie wewnętrznej migracji unijnych obywateli, znalazłyby z pewnością zwolenników w co najmniej paru innych krajach. Choć zarazem zapewne nie tylu, ilu ma cieszący się powszechnym poparciem brytyjski postulat zasadniczego zmniejszenia przeregulowania unijnej gospodarki.
Także UE stoi przed dylematem. Oferując Wielkiej Brytanii zbyt dużo przywilejów, doprowadziłaby do politycznie groźnego niezadowolenia znacznej części opinii europejskiej, oferując zbyt mało, mogłaby przesądzić o niekorzystnym wyniku referendum.