Zacznijmy od wyjątkowo jasnych w tej kwestii przepisów. Polityka zagraniczna to konstytucyjny obowiązek rządu. Należy do premiera i szefa MSZ, z którymi prezydent w świetle art. 133 konstytucji ma obowiązek „współdziałać”. Powtórzmy: „współdziałać”, co oznacza, że nie ma prawa ani tytułu do prowadzenia odrębnej, prezydenckiej polityki zagranicznej. A to właśnie miałoby miejsce, gdyby, jak twierdzą niektórzy z urzędników kancelarii głowy państwa, istniała osobna kategoria „ambasadorów prezydenckich”. Nie istnieje; wszyscy dyplomaci są przedstawicielami rządu i realizują jego politykę. Założenie jakiegokolwiek dualizmu w tej sprawie jest równie antypaństwowe, jak i antykonstytucyjne, cokolwiek PiS-owscy niszczyciele państwa by na ten temat pletli. I jeszcze jedno; zaufanie w polityce zagranicznej jest równie ważne jak w wewnętrznej, w związku z czym rząd ma prawo wymienić swoich przedstawicieli za granicą, a prezydent, z poszanowaniem jego kompetencji z art. 133 konstytucji, nie powinien w tym przeszkadzać. I tu w sprawie przepisów kropka.

Minister Radosław Sikorski jak na swój temperament działa raczej pojednawczo

Tyle że jest jeszcze coś więcej niż przepisy. Otóż polityka rozgrywa się w zmiennych okolicznościach. Dziś, wobec dramatycznego ryzyka, na progu którego w związku z wojną w Ukrainie staje świat, polskiej dyplomacji zawłaszczonej przez poprzednią władzę nie jest potrzebne żadne trzęsienie ziemi. Żadna dintojra, o której krzyczą prawicowe media i której boją się związani z PiS dyplomaci na placówkach. Wojna jest niepotrzebna i nie ma potrzeby jej wywoływać kuriozalnymi prowokacjami. Skąd wychodzą? Wedle mojej najlepszej wiedzy nie z MSZ. Minister Radosław Sikorski jak na swój temperament działa raczej pojednawczo; ustalił pewien protokół działania w sprawie zmian w placówkach, realizuje nową procedurę wprowadzoną przez poprzedni rząd i liczy na kooperatywność prezydenta. Tej jednak – moim zdaniem – brakuje. Najlepszym przykładem jest sprawa Tomasza Szadkowskiego, polskiego przedstawiciela przy NATO, którego kandydatury ustalanie pomiędzy MSZ i prezydentem nie dotyczyły. Skąd więc opory prezydenta w kwestii zmiany?

Czytaj więcej

Spór o ambasadora Polski przy NATO. Deklaracja prezydenta. "Nie zgadzam się"

Apeluję do prezydenta Andrzeja Dudy, by uczestniczył w procesie wymiany ambasadorów w zgodzie z MSZ

W alei Szucha zapewniają, że żadnej wendety nie będzie. Odejdą ci z ambasadorów, którym skończyły się kadencje lub są źle oceniani przez rząd. Co więcej, wszyscy (!) dyplomaci, którzy mają wrócić do Polski, są o tym poinformowani i mają pełną wiedzę o dotyczących ich planach. Czy w Kancelarii Prezydenta znana jest ta informacja? Pewnie tak, i o ile dla prezydenta Dudy bardziej od bohaterskich gestów liczy się interes państwa, proces zmian w dyplomacji powinien przebiegać w atmosferze kohabitacji. Czy to jeszcze możliwe? Nie wiem. Jestem za to pewny, że na wojnie o ambasadorów nic jako państwo nie zyskamy.

Apeluję do prezydenta, by uczestniczył w procesie wymiany ambasadorów w zgodzie z MSZ. Bronił ludzi kompetentnych, wybitnych, a takich w ambasadach jest sporo. Pomógł, co równie ważne, w obsadzie 20 proc. wakatów. Jeśli tej kohabitacji nie będzie, wejdziemy w polską prezydencję w Unii Europejskiej skonfliktowani i bez odpowiednio wysokich rangą dyplomatów. A to nie tylko kompromitacja państwa, dowód pęknięć i podziałów, ale również cios w narodową rację stanu. Nikomu to nie jest potrzebne.