Zwracam się z apelem i prośbą do przywództwa polskiego Kościoła o zaproszenie uczestników trwającego sporu politycznego do spotkania i podjęcia w dobrej wierze rozmów zmierzających do rozwiązania trwającego kryzysu konstytucyjnego. Proszę mój Kościół o odważne położenie na szali swojego autorytetu – dla dobra sprawy, której pomyślność jest wspólna dla wszystkich Polaków, choć są wobec niej podzieleni. Instytucje państwa prawa są powołane dla dobra wspólnego. Jedynie w przestrzeni gwarantowanej ustrojowo i instytucjonalnie wolności jest miejsce dla indywidualnego rozwoju jednostki, dla dokonywania przez jednostkę wyborów, w tym wyborów systemu wartości. Kościół katolicki był historycznie i pozostaje także współcześnie najważniejszym proponentem takiego systemu wartości.
Rola Kościoła w przestrzeni publicznej sprowadza się najczęściej do starań mających na celu wchłonięcie wartości wyznawanych przez tę instytucję do sfery wartości aprobowanych przez państwo. Innymi słowy, chodzi o transponowanie pewnych treści, których kustoszem jest Kościół, do rozstrzygnięć legislacyjnych przesądzających o określonym ukształtowaniu praw i obowiązków jednostek oraz instytucji życia społecznego. Ta aktywność spotyka się z aprobatą jednej i sprzeciwem innej części naszych współobywateli.
Mój apel ma jednak z tą działalnością niewiele wspólnego. Wskazuje on bowiem to miejsce w przestrzeni publicznej państwa, zazwyczaj przez Kościół niezajmowane, które nie wiąże się z proponowaniem określonych treści, ale z dbałością o określone formy i procedury życia wspólnego i współdecydowania obywateli. Opowiedzenie się za formami i procedurami, które składają się na kulturę dialogu, w poszanowaniu podmiotowości i godności innych stron tego dialogu, można wywodzić z wielu systemów wartości. Z całą pewnością można oprzeć ją na chrześcijańskiej aksjologii, podobnie jak z łatwością można wskazać przedstawicieli duchowieństwa i przywódców Kościoła katolickiego będących luminarzami kultury dialogu. Ten dialog w obrębie Kościoła oraz w spotkaniu z innymi wyznaniami w sposób zaskarbiający powszechny szacunek był prowadzony przez Jana Pawła II. Dziś taki dialog potrzebny jest osobom, którym naród powierzył odpowiedzialność za losy państwa.
Niewykluczone, że w pierwszym skojarzeniu apel ten wyda się trudny do przyjęcia, być może nawet nie tyle przez jego adresatów, ile przez tych spośród naszych współobywateli, którzy krytycznie zapatrują się na stopień uczestnictwa Kościoła w życiu publicznym. Co więcej, apel ten przez wielu może zostać zgoła odebrany jako sprzeniewierzający się temu, do czego wzywa – porozumieniu ponad różnymi podziałami, przebiegającymi niekiedy także w poprzek wigilijnych stołów. Bo przecież stosunek do roli i miejsca Kościoła w przestrzeni społecznej i państwowej jest w ostatnich latach samoistną osią sporu żarzącego się także w debacie publicznej. Czyli tym, co silnie dzieli Polaków. Ufam jednak, że po uczciwej refleksji będą pod tym apelem mogli podpisać się zarówno zwolennicy ścisłego rozdziału Kościoła od państwa, jak i ci, którzy odczuwają niedosyt obecności Kościoła w przestrzeni publicznej.
Podjęcie się przez Kościół roli bezstronnego mediatora może bowiem nie tylko okazać się ostatnią szansą zażegnania powstałego konfliktu konstytucyjnego, ale także pomóc samemu Kościołowi w nowym spojrzeniu na swoje miejsce w sferze publicznej. Sfera publiczna musi być ufundowana na założeniach, które stanowią wyraz konsensusu obywateli wyznających różne wartości, a także pozostawiać przestrzeń dla indywidualnych wyborów jednostki. O granicach solidaryzmu i indywidualizmu można i należy debatować. W każdym jednak razie przyjęcie jakiejkolwiek aksjologii ma prawdziwą wartość zwłaszcza wtedy, jeśli dokonuje się w wolności.
Nie oznacza to zrównania systemów aksjologicznych ani ich źródeł, ale jedynie troskę o takie ramy – procedury i gwarancje – które pozwalają wszystkim współobywatelom na uczestnictwo w debacie publicznej oraz w procesie wyłaniania władz realizujących przyjęty konsensus. Obecnie wyrazem tego konsensusu jest Konstytucja RP z 1997 r. O jej przyszłym kształcie również warto i należy rozmawiać. Ale nowa konstytucja, jakakolwiek by była, nie zbuduje swojej legitymacji na podeptaniu starej. Podeptanie takie, jako gest odcięcia, byłoby bowiem równoznaczne z zaprzeczeniem suwerenności Polski minionych dwóch dekad.