Rusłan Szoszyn: Borys Nadieżdin miał być chłopcem do bicia, a wystraszył Władimira Putina

Dopuszczenie „przypadkowego” kandydata do wyborów prezydenckich byłoby ryzykowne dla Kremla. Zwłaszcza gdy ma się w pamięci wydarzenia na Białorusi sprzed kilku lat.

Publikacja: 07.02.2024 03:00

Borys Nadieżdin

Borys Nadieżdin

Foto: AFP

Borys Nadieżdin jeszcze kilka tygodni temu nie istniał w świecie rosyjskiej polityki. Nie odgrywał też żadnej roli w opozycji demokratycznej, wsadzanej do łagrów czy zmuszonej do emigracji. W czasach prezydenta Borysa Jelcyna doradzał rządowi, później był wykładowcą akademickim i skupiał się na działalności samorządowej w podmoskiewskiej miejscowości. W ostatnich latach często gościł w kremlowskich stacjach propagandowych, ale odgrywał tam rolę chłopca do bicia. Często był jedynym człowiekiem w studiu telewizyjnym, który ostrożnie krytykował władze i potępiał wojnę, ale natychmiast był atakowany i zakrzykiwany przez tłum „patriotów”.

Gdy ogłosił swój start w wyborach prezydenckich, wielu uznało, że jest to podstępna gra Władimira Putina. Reszta lojalnych wobec władcy kandydatów miałaby kogo wyzywać od „zdrajców ojczyzny” i obarczać winą za wszystkie problemy w Rosji. Dokładnie tak jak w studiu telewizyjnym. Wybory w Rosji to dobrze wyreżyserowany i powtarzający się od lat show, któremu zza kulis przygląda się główny bohater i zarazem autor scenariusza. Nie uczestniczy w debatach, pojawia się na samym końcu i triumfuje. Wszystko musi być według planu, każdy z „kontrkandydatów” musi być przewidywalny i nie może przekraczać wyznaczonych przez Kreml „czerwonych linii”. Zwłaszcza w warunkach trwającej do niemal dwóch lat wielkiej wojny Rosji z Ukrainą i największej od czasów zimnej wojny konfrontacji z Zachodem.

Czytaj więcej

Borys Nadieżdin może zakłócić „wybory” Putina

Nadieżdinowi daleko do Aleksieja Nawalnego, porywający tłumy oratorzy opozycyjni siedzą w Rosji za kratami. Jemu pozwolono na zbieranie podpisów, bo ewidentnie uznano, że nie ma ukrytych ambicji i nie jest groźnym przeciwnikiem dla Kremla. Jako jedyny potępia wojnę, ale była to też świetna okazja dla służb Putina, żeby „przetestować” społeczeństwo w warunkach zaostrzających się od kilku lat represji, wykryć „uśpionych”, ale zdolnych do protestów zwolenników opozycji w miastach.

Borys Nadieżdin zaskoczył Kreml

I wygląda na to, że Kreml był mocno zaskoczony widokiem ogromnych kolejek do zbierających podpisy punktów Nadieżdina w Moskwie, Petersburgu i innych częściach kraju. Wielu ze stojących na mrozie po kilka godzin ludzi wprost mówiło, że nie chodzi im o nazwisko kandydata, tylko o jak najszybsze zakończenie wojny. Pojawił się też sondaż (Russian Field), który dał nieznanemu wcześniej kandydatowi ponad 10 proc. poparcia. To przecież kilkanaście milionów ludzi, a kampania wyborcza w Rosji na dobre jeszcze się nie zaczęła. Liczba ta mogłaby znacząco się zwiększyć, gdyż mówiąc o potrzebie natychmiastowego zakończenia działań wojennych, Nadieżdin nie jest osamotniony. Z listopadowego sondażu Centrum Lewady (uznanego w Rosji za „agenta zagranicznego”) wynika, że 57 proc. Rosjan chce jak najszybszego rozpoczęcia rozmów pokojowych z Ukrainą.

A gdyby Nadieżdin ujawnił w telewizji rządowej prawdziwą skalę strat rosyjskiej armii nad Dnieprem? Gdyby zjednoczył wokół siebie całą rosyjską opozycję demokratyczną (część już go poparła)? Gdyby zaczął nawoływać do protestów i oskarżać Putina o sfałszowanie wyborów?

Czytaj więcej

Aleksiej Nawalny proponuje Rosjanom nietypowy protest w dniu wyborów

Pytania te zapewne zadają dzisiaj gospodarzowi Kremla jego główni doradcy. Nie muszą mu przypominać białoruskich wydarzeń z sierpnia 2020 r. Tam dopuszczenie do wyborów wówczas nikomu nieznanej i wyśmiewanej przez reżim „gospodyni domowej” Swiatłany Cichanouskiej (zjednoczyła wokół siebie przeciwników dyktatora, a później stworzyła rząd na uchodźstwie) skończyło się wyprowadzeniem wojska na ulice, wielotysięcznymi protestami. Niewiele też brakowało do interwencji rosyjskiej Gwardii Narodowej wysłanej na granicę rosyjsko-białoruską. Putin nie jest Łukaszenką, nie ma „starszego brata”. Na Kremlu chcą się pobawić w pozorowanie demokracji, stworzyć obrazek „rzetelnych wyborów” dla lokalnych i światowych mediów. Ale status kandydata na prezydenta dałby Nadieżdinowi nietykalność przynajmniej do 17 marca. Z chłopca do bicia mógłby urosnąć do poważnego konkurenta, lidera antywojennych sił w Rosji. Czy Putin zechce ryzykować? Decyzja rosyjskiego CKW zapadnie w czwartek. Już znaleziono „wiele nieprawidłowości” w zebranych przez Nadieżdina podpisach (w sumie ponad 200 tys.).

Borys Nadieżdin jeszcze kilka tygodni temu nie istniał w świecie rosyjskiej polityki. Nie odgrywał też żadnej roli w opozycji demokratycznej, wsadzanej do łagrów czy zmuszonej do emigracji. W czasach prezydenta Borysa Jelcyna doradzał rządowi, później był wykładowcą akademickim i skupiał się na działalności samorządowej w podmoskiewskiej miejscowości. W ostatnich latach często gościł w kremlowskich stacjach propagandowych, ale odgrywał tam rolę chłopca do bicia. Często był jedynym człowiekiem w studiu telewizyjnym, który ostrożnie krytykował władze i potępiał wojnę, ale natychmiast był atakowany i zakrzykiwany przez tłum „patriotów”.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Kto nie z nami, ten z Putinem? Radosław Sikorski sięga po populizm i demagogię
Opinie polityczno - społeczne
Jarosław Kuisz: Polacy, czyli perfekcyjni narodowi egoiści. Co nas obchodzi Izrael, Palestyna i Ukraina?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Kultura walutą niepodległości, czyli lament pożegnalny dla ministra Sienkiewicza
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: W sprawie migracji liberałowie i chadecy w UE mówią głosem populistów
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
analizy
Tysiące Białorusinów uciekły do Polski. To prawdziwa klęska wizerunkowa