Borys Nadieżdin jeszcze kilka tygodni temu nie istniał w świecie rosyjskiej polityki. Nie odgrywał też żadnej roli w opozycji demokratycznej, wsadzanej do łagrów czy zmuszonej do emigracji. W czasach prezydenta Borysa Jelcyna doradzał rządowi, później był wykładowcą akademickim i skupiał się na działalności samorządowej w podmoskiewskiej miejscowości. W ostatnich latach często gościł w kremlowskich stacjach propagandowych, ale odgrywał tam rolę chłopca do bicia. Często był jedynym człowiekiem w studiu telewizyjnym, który ostrożnie krytykował władze i potępiał wojnę, ale natychmiast był atakowany i zakrzykiwany przez tłum „patriotów”.
Gdy ogłosił swój start w wyborach prezydenckich, wielu uznało, że jest to podstępna gra Władimira Putina. Reszta lojalnych wobec władcy kandydatów miałaby kogo wyzywać od „zdrajców ojczyzny” i obarczać winą za wszystkie problemy w Rosji. Dokładnie tak jak w studiu telewizyjnym. Wybory w Rosji to dobrze wyreżyserowany i powtarzający się od lat show, któremu zza kulis przygląda się główny bohater i zarazem autor scenariusza. Nie uczestniczy w debatach, pojawia się na samym końcu i triumfuje. Wszystko musi być według planu, każdy z „kontrkandydatów” musi być przewidywalny i nie może przekraczać wyznaczonych przez Kreml „czerwonych linii”. Zwłaszcza w warunkach trwającej do niemal dwóch lat wielkiej wojny Rosji z Ukrainą i największej od czasów zimnej wojny konfrontacji z Zachodem.
Czytaj więcej
Część rosyjskiego społeczeństwa jednoczy się wokół antywojennego kandydata. Nie wiadomo jednak, czy zostanie dopuszczony do wyborów.
Nadieżdinowi daleko do Aleksieja Nawalnego, porywający tłumy oratorzy opozycyjni siedzą w Rosji za kratami. Jemu pozwolono na zbieranie podpisów, bo ewidentnie uznano, że nie ma ukrytych ambicji i nie jest groźnym przeciwnikiem dla Kremla. Jako jedyny potępia wojnę, ale była to też świetna okazja dla służb Putina, żeby „przetestować” społeczeństwo w warunkach zaostrzających się od kilku lat represji, wykryć „uśpionych”, ale zdolnych do protestów zwolenników opozycji w miastach.
Borys Nadieżdin zaskoczył Kreml
I wygląda na to, że Kreml był mocno zaskoczony widokiem ogromnych kolejek do zbierających podpisy punktów Nadieżdina w Moskwie, Petersburgu i innych częściach kraju. Wielu ze stojących na mrozie po kilka godzin ludzi wprost mówiło, że nie chodzi im o nazwisko kandydata, tylko o jak najszybsze zakończenie wojny. Pojawił się też sondaż (Russian Field), który dał nieznanemu wcześniej kandydatowi ponad 10 proc. poparcia. To przecież kilkanaście milionów ludzi, a kampania wyborcza w Rosji na dobre jeszcze się nie zaczęła. Liczba ta mogłaby znacząco się zwiększyć, gdyż mówiąc o potrzebie natychmiastowego zakończenia działań wojennych, Nadieżdin nie jest osamotniony. Z listopadowego sondażu Centrum Lewady (uznanego w Rosji za „agenta zagranicznego”) wynika, że 57 proc. Rosjan chce jak najszybszego rozpoczęcia rozmów pokojowych z Ukrainą.