Jacek Czaputowicz: Zasady głosowania w referendum jeszcze można poprawić

Ewentualne zwycięstwo wyborcze PiS może okazać się pyrrusowe. Możliwy jest bowiem scenariusz, w którym Bruksela wyrazi wątpliwości co do sposobu przeprowadzenia wyborów i referendum w Polsce i zanim przekaże środki na KPO, zechce, aby w sprawie zabrał głos TSUE. Jakie są szanse Polski na wygranie tej sprawy?

Publikacja: 04.09.2023 14:05

Jacek Czaputowicz

Jacek Czaputowicz

Foto: PAP/EPA

Opublikowany tydzień temu w „Rzeczpospolitej” mój artykuł pt. „Decyzje PKW zniekształcą nie tylko wynik referendum, ale i wyborów” wywołał gwałtowne reakcje. Opozycja zakrzyknęła: Czaputowicz bije na alarm! Z kolei politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz prawicowi publicyści głoszą, że odkleiłem się od rzeczywistości. Państwa Komisja Wyborcza zarzuciła mi na konferencji prasowej obrazę i nieuzasadnione podważanie autorytetu komisji wyborczych.

Wiem, że czas wyborów to czas trudny, proponuję jednak powstrzymanie emocji i powrót do argumentów merytorycznych.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Decyzje PKW zniekształcą nie tylko wynik referendum, ale też wynik wyborów

Swoim krytykom odpowiem, odnosząc się do tekstu Piotra Semki z ostatniego numeru „Do Rzeczy” pt. „Czaputowicz podejrzliwy”. Tekst ten jest o tyle reprezentatywny, że odzwierciedla argumenty podnoszone także w innych wypowiedziach.

Prawie jak na Białorusi albo w PRL

Otóż na wstępie Semka dość wiernie przytacza moje krytyczne uwagi dotyczące rejestrowania przez komisje wyborcze osób, które odmówią przyjęcia karty referendalnej. Będzie to, moim zdaniem, wskazywać, że osoby te nie głosowały na PiS, co będzie sprzeczne z zasadą tajności głosowania. Semka pisze też, że nie zgadza się z moimi argumentami, nie wyjaśnia jednak dlaczego.

Czyżby rzeczywiście uważał, że fakt odmowy przyjęcia karty referendalnej nic nie mówi o poglądach politycznych wyborcy? Albo że rejestrowanie takich przypadków przez komisję nie stawia wyborcy w trudnej sytuacji, co może wpłynąć na jego zachowania wyborcze? Zapewne uważa, że tak właśnie ma być, bo przyniesie to więcej głosów obozowi rządowemu. Semka nie dostrzega jednak, że to rzekomo sprytne zagranie jest szyte grubymi nićmi, sprzeczne z zasadami demokracji i może zostać podważone.

Piotr Semka pisze dalej: „Zgodnie z konstytucją referendum będzie wiążące, jeśli weźmie w nim więcej niż 50 proc. Polaków uprawnionych do głosowania”. To prawda. Jednak frekwencja będzie określać liczbę osób, które wezmą udział w referendum z przekonania, oraz tych, które wezmą w nim udział dlatego, by nie mieć stosownej adnotacji w spisie wyborców. Rosnąca liczba deklarujących udział w referendum nie jest wynikiem wzrostu poparcia dla PiS, lecz uświadamiania sobie przez społeczeństwo tej sytuacji moralnego szantażu.

Czytaj więcej

Sondaż: Referendum mocno dzieli Polaków. Ponad połowa nie zamierza brać w nim udziału

Właśnie tę sytuację moralnego szantażu porównuję do czasów komunizmu czy sytuacji w dzisiejszej Białorusi. Nie twierdzę przy tym, że komisje wyborcze nieprawidłowo policzą głosy, tylko że obywatele są stawiani w sytuacji przymusu, co wpłynie na ich zachowania wyborcze. W czasach komunistycznych Polacy brali masowo udział w głosowaniach, nie dlatego, że popierali komunistów, tylko dlatego, że obawiali się konsekwencji odmowy. Również z tego powodu Białorusini masowo głosowali na Łukaszenkę, chociaż w tym wypadku dochodziło też zapewne do zawyżania jego poparcia także na etapie liczenia głosów.

Semka twierdzi, że nie mamy innego wyboru, ponieważ według ustawy, „gdy referendum ogólnokrajowe odbywa się tego samego dnia co wybory do Sejmu i do Senatu, to przeprowadza się je na podstawie jednego spisu wyborców”. Ten argument jest przywoływany także przez Państwową Komisję Wyborczą. Jednak art. 90 ust. 1 pkt 1 ustawy o referendum ogólnokrajowym stanowi, że gdy wybory i referendum odbywają się tego samego dnia, „głosowanie przeprowadza się w obwodach głosowania utworzonych dla właściwych wyborów i na podstawie spisów wyborców sporządzonych dla tych wyborów”. Jest tu przecież użyta liczba mnoga.

Z kolei rozporządzenie ministra cyfryzacji w sprawie spisu wyborców z 3 sierpnia 2023 r. stanowi, że spis wyborców jest zbiorem w systemie teleinformatycznym, w którym prowadzony jest Centralny Rejestr Wyborców. Nie można go utożsamiać z wydrukiem, który przecież może być zrobiony w dwóch egzemplarzach – jeden dla wyborów, drugi dla referendum.

Wcale nie podważam zaufania do komisji wyborczych

Przewodniczący PKW sędzia Sylwester Marciniak tłumaczy swoje stanowisko tym, że obowiązuje go prawo, czyli wspomniane rozporządzenie ministra Janusza Cieszyńskiego. Dlaczego jednak nie dostrzegł opisywanych przeze mnie problemów na etapie konsultacji?

Lektura rozporządzenia nasuwa kolejne wątpliwości. Wynika z niego bowiem, że adnotacje w spisie wyborców dokonywane są w sytuacjach zmiany miejsca zamieszkania, głosowania korespondencyjnego czy głosowania przez pełnomocnika, nic nie ma natomiast o sytuacji odmowy przyjęcia karty referendalnej. Czy 3 sierpnia 2023 r. minister Cieszyński jeszcze nie wiedział, że wybory i referendum mogą być zorganizowanie w tym samym dniu? A jeżeli wiedział, to dlaczego nie zadbał o uregulowanie tej kwestii w sposób niebudzący wątpliwości?

PKW twierdzi, że były już przypadki odmowy przyjęcia karty i utrwaliła się praktyka odnotowywania ich w spisie wyborców. Tylko że dotyczyło to zupełnie innej sytuacji. Nieprzyjęcie karty wyborczej do Sejmu lub Senatu było zapewne bardzo rzadkie i nic nie mówiło o przekonaniach politycznych wyborców. Obecnie mamy jednak do czynienia z dwoma autonomicznymi procesami wynikającymi z innych podstaw prawnych – wyborów do Sejmu i Senatu oraz referendum – które łączy jedynie to, że są one zorganizowane jednego dnia. Nie ma więc żadnej praktyki, bo taka sytuacja występuje po raz pierwszy, dlatego wymaga właściwego uregulowania. Słowa przewodniczącego PKW, przy całym szacunku dla jego osoby, nie są moim zdaniem wystarczającą podstawą, z której można wywodzić, jak mają postępować komisje wyborcze w tej kontrowersyjnej sprawie.

Przy dobrej woli można jeszcze znowelizować rozporządzenie ministra cyfryzacji tak, by rozwiać powyższe wątpliwości. Należałoby dodać punkt, że w sytuacji, gdy wybory i referendum odbywają się tego samego dnia, spis wyborców wydrukowuje się w dwóch egzemplarzach – jeden dla wyborów, drugi dla referendum. Wtedy wyborcy potwierdzaliby swoim podpisem, najlepiej w dwóch różnych punktach, odbiór właściwych kart.

Piotr Semka twierdzi, że podważam zaufanie do komisji wyborczych, które są dodatkowo kontrolowane przez mężów zaufania. Ja tymczasem nigdzie nie kwestionuję ich uczciwości. Twierdzę wręcz, że są one stawiane w niezręcznej sytuacji. Zmusza się je bowiem do proponowania wyborcom pobrania karty referendalnej, a w wypadku odmowy – odnotowania tego faktu w spisie wyborców. Przecież akt głosowania powinien być wolny, a nie być odpowiedzią na propozycję komisji, która może być odbierana jako rodzaj presji. Dla wielu członków komisji może to być wręcz sytuacja niekomfortowa. Zapewne nie chcieliby wiedzieć, którzy z ich sąsiadów czy znajomych nie odebrali karty referendalnej, bo przecież jest to informacja, że najprawdopodobniej nie głosowali na PiS. Oznaczać to też będzie, że tajność oddania głosu nie zostanie zachowana.

Wątpliwe referendum a środki na Krajowy Plan Odbudowy

Semka zarzuca mi wieszczenie, że powyższe zasady wyborcze mogą zostać zakwestionowane w Brukseli. Podobnie minister Szymon Szynkowski vel Sęk zarzuca mi, że poruszam się daleko od rzeczywistości, a sam nie widzi żadnych możliwości, by wynik wyborów został zakwestionowany. Nie podzielam jednak jego pewności.

W celu odblokowania środków z KPO minister Szynkowski vel Sęk ustalił kompromis z Komisją Europejską w sprawie cofnięcia reformy systemu sprawiedliwości. Stosowna ustawa została przyjęta przez Sejm, jednak prezydent Andrzej Duda skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie następnie utknęła. Premier Mateusz Morawiecki wyraził niedawno nadzieję, że Trybunał w końcu rozstrzygnie tę kwestię i środki zostaną odblokowane. Czy minister Szynkowski vel Sęk jest pewny, że Bruksela nie wyrazi wątpliwości co do sposobu przeprowadzenia wyborów i referendum w Polsce i – zanim przekaże środki – nie zechce, aby w tej sprawie wypowiedział się Trybunał Sprawiedliwości UE? I jakie są szanse Polski na wygranie tej sprawy?

Czytaj więcej

Adam Bodnar: Referendum 15 października? To scenariusz węgierski

Ewentualne zwycięstwo wyborcze Prawa i Sprawiedliwości może okazać się więc zwycięstwem pyrrusowym. Jak długo bowiem można jeszcze rządzić bez dostępu do środków unijnych? Dlatego moim zdaniem należy zrobić wszystko, by nie dać powodu dla realizacji tego scenariusza. Usunięcie wskazanych przeze mnie wątpliwości byłoby też niewątpliwie korzystne dla polskiej demokracji.

O autorze

prof. Jacek Czaputowicz

Politolog, wykładowca UW, w latach 2008–2012 dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, od stycznia 2018 do listopada 2020 minister spraw zagranicznych; w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej, jeden z założycieli Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz Ruchu Wolność i Pokój

Opublikowany tydzień temu w „Rzeczpospolitej” mój artykuł pt. „Decyzje PKW zniekształcą nie tylko wynik referendum, ale i wyborów” wywołał gwałtowne reakcje. Opozycja zakrzyknęła: Czaputowicz bije na alarm! Z kolei politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz prawicowi publicyści głoszą, że odkleiłem się od rzeczywistości. Państwa Komisja Wyborcza zarzuciła mi na konferencji prasowej obrazę i nieuzasadnione podważanie autorytetu komisji wyborczych.

Wiem, że czas wyborów to czas trudny, proponuję jednak powstrzymanie emocji i powrót do argumentów merytorycznych.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
analizy
PiS, przyjaźniąc się z przyjacielem Putina, może przegrać wybory europejskie
analizy
Aleksander Łukaszenko i jego oblężona twierdza. Dyktator izoluje i zastrasza
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Krótka ławka Lewicy
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB