Nie będę ukrywał, że mam swoją własną historię związaną z pismem „Press”. Kilkanaście lat temu poświęcono tam aż cztery strony na analizę mojego felietonu. Najwyraźniej już wtedy obowiązywały tam najwyższe standardy, bo nie pozwolono mi się odnieść do zarzutów. Zresztą, jak się szybko okazało, racja w tym sporze (dotyczącym Ryszarda Kapuścińskiego) była po mojej stronie. A potwierdziły to publikacje „Newsweeka” i książka Artura Domosławskiego.
Tak zatem zdanie o piśmie „Press” i redaktorze Andrzeju Skworzu od dawna mam wyrobione. I choć nie cenię szczególnie ani opinii, ani nagród (Grand Press) magazynu, jego upadek wcale mnie nie cieszy. A nie mam najmniejszych wątpliwości, że świetnie udokumentowany reportaż Katarzyny Włodkowskiej z „Dużego Formatu” jest początkiem końca pisma „Press”. Kilkadziesiąt ofiar mobbingu nie może się mylić.
Dziennikarze, którzy idą na służbę polityków, zaczynają się zachowywać tak jak oni.
Folwarczne obyczaje w branżowym piśmie to tylko symbol głębokiego kryzysu polskich mediów. Podobne traktowanie dziennikarzy nie jest przecież niczym wyjątkowym. Pobieżne choćby przejrzenie archiwów z ostatnich lat przyniesie wiele takich historii. Niektórzy redaktorzy czy właściciele pozwalają sobie na zachowania absolutnie niedopuszczalne. To jednak zdarza się w każdej branży. Ciekawe, że pozwalają na to sami dziennikarze, mimo że wielu z nich ma gotowe recepty dla kraju i świata. Jak to możliwe?
Cóż, wydaje się, że liderzy środowiska i podążający za nimi naśladowcy od lat grają nie swoje role. Media w Polsce, zamiast zajmować się informowaniem, co jest ich podstawową funkcją i obowiązkiem, skupiają się na perswazji. W efekcie doprowadziło to do sytuacji, w której dziennikarze stali się zajadłymi kibolami dwóch politycznych plemion. Do wielu mediów nie ma nawet sensu zaglądać, bo i tak wiadomo, co i o czym powiedzą, co pominą i kogo zaatakują. Oczywiście są wyjątki od tej reguły w rodzaju „Rzeczpospolitej”, Polsatu czy RMF FM, ale nieliczne.