Ale nie byłby on w pełni sobą, więźniem swojego domu, gdyby nie pozornie sprzeczny z pierwszą cechą nałóg odnoszenia wszystkiego do siebie. Jak w starym dowcipie, nawet rozprawkę o słoniu napisze on w kontekście „sprawy polskiej”. Obie te rysy charakteru doskonale mieszczą się na twarzy tego samego prowincjusza. Oglądać ją zaś musimy szczególnie często i intensywnie od minionej soboty.
Ze zdumieniem czytałem kolejne nekrologi i pożegnania napisane po śmierci Benedykta XVI. Pomijam już pewien portal, który poinformował swoich czytelników: „umarł Benedykt XVI, papież, który był w Hitlerjugend”; czy niedoszłego prezydenta Polski, który wykorzystał tę okazję, żeby przypomnieć, z jakimi to błędami Ratzingera polemizował i które jego niedostatki piętnował. Tylko dzieci rosną, mali ludzie z zasady do śmierci pozostają na tym samym poziomie, nic w tym zaskakującego. Przedziwne było co innego – ze świecą można było szukać wspomnienia czy nekrologu, w którym nie byłoby wzmianki (najczęściej od tego w ogóle zaczynano), że zmarły papież był współpracownikiem, kontynuatorem dzieła Naszego Wielkiego Rodaka Jana Pawła II. Gdyby jakiś kosmita wylądował w poprzednią sobotę w Polsce, byłby przekonany, że Joseph Ratzinger to po prostu były współpracownik, może jeszcze co najwyżej kustosz pamięci o papieżu Polaku. Do głowy by mu nie przyszło, że to jedna z najważniejszych postaci XX- i XXI-wiecznej historii, nie tylko tej kościelnej.
Czytaj więcej
Można byłoby powiedzieć, że to jedynie krótki epizod, pontyfikat przejściowy, ale historia Kościoła – choćby tylko ta XX-wieczna – pokazuje, że rządy krótkie charakteryzowały się odważnymi decyzjami, które zdeterminowały przyszłość.
Nie ma chyba drugiej postaci, w której cały dramat i napięcie katolicyzmu ostatnich kilkudziesięciu lat ucieleśniałoby się tak mocno jak w Benedykcie XVI. Człowieku, który od początku, jeszcze jako młody, ale wiodący ekspert II Soboru Watykańskiego, był w centrum wszystkich najważniejszych sporów i zmian, a potem tuż obok każdego z punktów zapalnych – od teologii wyzwolenia przez kwestie liturgii i łączności posoborowego Kościoła z katolicką Tradycją aż po walkę z pedofilią wśród duchownych. Aż do tej przedziwnej abdykacji sprzed dekady i wszystkich nierozwianych od jej czasu wątpliwości. Życie Kościoła było zawsze tuż obok niego, tak blisko jak przy nikim innym. Takim trzeba go pamiętać i czytać, o takiego się spierać i do niego wracać. Nie był przypisem do żadnej historii, nawet tak spektakularnej i bliskiej naszemu sercu jak pontyfikat Jana Pawła II.