Mechanizm był prosty: fundusz celowy, który miał być przeznaczany na wypłatę odszkodowań za bezprawnie znacjonalizowane mienie po wojnie, został przekształcony w podręczną kasetkę na gotówkę dzięki stopniowo i dyskretnie przeprowadzanym zmianom prawnym. Dzięki temu rząd mógł wspierać wieloma miliardami spółki Skarbu Państwa albo telewizję publiczną (30 mln zł), a na zadośćuczynienia i odszkodowania reprywatyzacyjne wydać tyle co nic, czyli nieco ponad 5 mln zł. Ustawy reprywatyzacyjnej przecież nie ma i obecna władza nie wykazuje ochoty, by ją w jakiejkolwiek formie uchwalić.

Za to od trzech lat na wyłączne zlecenie premiera ze środków Funduszu Reprywatyzacji rząd może kupować udziały w spółkach Skarbu Państwa. Lista spółek, których akcje dokupiono, jest imponująca: to m.in. PGE, PGZ, Poczta Polska, Gaz-System czy CPK– w sumie 15 potężnych podmiotów, z których kilka przynosi już ogromne zyski.

Czytaj więcej

Rząd rozdaje miliardy z Funduszu Reprywatyzacyjnego państwowym spółkom

Można by zapewne traktować tę praktykę jako umacnianie państwowych gigantów, które mają pracować na rzecz całej gospodarki. Można by, gdyby nie obecna inflacja, kryzys energetyczny i niebotyczne zarobki prezesów pochodzących bez wyjątku z nadania politycznego. W niektórych przypadkach, jak Centralny Port Komunikacyjny, ElectroMobility czy Polskie Promy, kupowanie od nich akcji to wzmacnianie flagowych projektów władzy, nie zawsze trafionych czy mających szansę na realizację. Zamiast wzmacniania państwa mamy więc do czynienia ze szczególnym rodzajem korupcji: to pozabudżetowe zasilanie własnych podmiotów kosztem niezrealizowanych założeń funduszu celowego. Taka tajna kieszonka w garniturze Mateusza Morawieckiego.

Jest jednak nadzieja: rozporządzenie ma działać tylko do końca 2022 r. I chyba nie zostanie przedłużone. Powód? W funduszu środków już prawie nie ma. Na koniec roku zostanie w kasie nieco ponad 5 mln zł. A przychody z prywatyzacji w 2021 r. wyniosły zaledwie 1,10 zł. Trzeba się rozejrzeć za nową skarbonką.