Rzadko używam tak mocnych określeń, ale tym razem to zrobię: rząd planuje bolszewicki domiar podatkowy. Czyli specjalny podatek w wysokości 50 proc. od marży zysku brutto ponad uśredniony wynik z trzech branych pod uwagę lat, który mają zapłacić firmy duże.
Jak to bywa z bolszewickimi pomysłami, ten jest również w swojej istocie bezsensowny. Pieniądze zebrane między innymi od firm energetycznych, będących w większości pod kontrolą państwa, mają sfinansować zamrożenie cen energii dla części odbiorców (nie ma wśród nich małych i średnich przedsiębiorców, którzy uginają się od rachunków za prąd). Czyli państwo, aby część odbiorców mogła płacić spółkom energetycznym niższe ceny za prąd, opodatkuje te właśnie spółki od ich nadzwyczajnych zysków wynikających z tego, że każą sobie one płacić krocie za prąd. Tak, to ma sens. Mniej więcej taki, jak socjalistyczne przekładanie kasy z kieszeni do kieszeni w głębokim PRL. Przy czym, jak wiadomo, herbata od mieszania słodsza się nie zrobi.