15 sierpnia w całym kraju zamiast defilad zostały zorganizowane pikniki wojskowe, w trakcie których armia zachęcała młodych ludzi, aby wstąpili w jej szeregi. Bo najpoważniejszym wyzwaniem, jakie stoi dzisiaj przed Wojskiem Polskim, jest uzupełnienie kadrowe istniejących jednostek wojskowych i budowa nowych. Tym bardziej że szef resortu obrony Mariusz Błaszczak zapowiedział utworzenie dwóch nowych dywizji ogólnowojskowych, które mają być rozmieszczone „wzdłuż Wisły w centralnej Polsce”.
MON zakłada, że w przyszłości Polska będzie dysponowała co najmniej 250-tysięczną armią zawodową i 50-tysięczną obrony terytorialnej. W zamieszczonym w środę na łamach „Rz” wywiadzie minister Błaszczak mówił, że chce „doprowadzić do tego, by jak najwięcej osób było przeszkolonych, by było jak najszersze grono rezerwistów, którzy wiedzą, jak zachować się w sytuacji kryzysowej, którzy potrafią posługiwać się bronią”.
Czytaj więcej
Na modernizację armii planujemy wydać do 2035 r. aż 524 mld zł – wskazuje Mariusz Błaszczak, wicepremier, szef MON.
Mundury na wieszaki
Sęk w tym, że minister nie podaje szczegółów, kiedy zostanie zrealizowany ten plan. Teraz w sumie mamy wraz z WOT ok. 140 tys. wojskowych. Dla porównania w momencie rozpoczęcie wojny armia ukraińska liczyła ok. 250 tys. żołnierzy, teraz tego kraju może bronić nawet 700 tys. wojskowych. Ukraińcy szacują, że zaangażowanych w wojnę jest ok. 330 tys. Rosjan.
Gen. Stanisław Koziej, były szef BBN, w TVN 24 stwierdził, że „jeśli chcemy mieć 300-tysięczną armię, to trzeba na to przeznaczyć pieniądze. Tymczasem przeznaczamy na armię 3 proc. PKB, czyli o 1/3 zwiększamy wydatki, a armię chcemy zwiększyć dwukrotnie, to znaczy, że pogorszymy jakość w stosunku do obecnego stanu. Za 3 proc. PKB możemy utrzymywać na obecnym poziomie tylko armię 200-tysięczną”.