Artur Bartkiewicz: Po co Tuskowi jedna lista

Gdyby PO udało się przekonać opozycję do startu z jednej listy, mogłaby wchłonąć Polskę 2050 oraz osłabić pozostałe partie opozycyjne.

Publikacja: 26.05.2022 22:25

Artur Bartkiewicz: Po co Tuskowi jedna lista

Foto: Rzeczpospolita/ Jerzy Dudek

Gdy Donald Tusk po wielu miesiącach wypatrywania go na horyzoncie polskiej polityki wreszcie do niej powrócił, zrobił to, by ratować Platformę Obywatelską – swoje polityczne dziecko, które znajdowało się na najlepszej drodze do tego, by podzielić los AWS czy Unii Wolności. PO miała już wówczas za sobą sondażową „mijankę” z Polską 2050 Szymona Hołowni, która mogła łatwo wchłonąć elektorat partii dryfującej pod rządami Borysa Budki na sondażową mieliznę. W gruncie rzeczy Polska 2050 – tak jak wcześniej Nowoczesna – była bowiem Platformą-bis, odwołującą się do podobnego, liberalnego systemu wartości, ale nieobciążoną żadnymi politycznymi grzechami ze względu na swój niemowlęcy wiek.

I właśnie w tym, krytycznym dla PO momencie Tusk przybył, zobaczył i zwyciężył – bo jego pierwszym celem było odbudowanie pozycji PO jako głównej partii opozycyjnej. I to się udało – dziś między PO a Polską 2050 jest sondażowa przepaść, a i pozostałe partie opozycyjne pozostają w tyle.

Taktyczny sukces

Ci, którzy byli rozczarowani efektami powrotu Donalda Tuska do polskiej polityki, widzieli w nim wcześniej męża opatrznościowego całej opozycji, kogoś, kto przyjdzie, wystąpi dwa–trzy razy na wiecu, udzieli dwóch wywiadów i całkowicie odwróci sondaże. W efekcie PO nie tyle się umocni, ile po prostu wyprzedzi PiS, co w perspektywie byłoby zapowiedzią przejęcia przez nią władzy.

Był to jednak bardzo maksymalistyczny cel, biorąc pod uwagę, że np. w sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski z końca maja 2021 roku – na nieco ponad miesiąc przed ponownym przejęciem sterów Platformy przez byłego premiera – Koalicja Obywatelska zdobyła 13,2 proc. głosów, tracąc do PiS 21,6 pkt proc., a do Polski 2050 8,9 pkt proc. Biorąc pod uwagę punkt wyjściowy, Tusk osiągnął taktyczny sukces – przywrócił PO rolę głównego przeciwnika PiS. To mało, jeśli ktoś myśli o szybkim przechwyceniu władzy, ale dużo, gdy myśli się w nieco dłuższej perspektywie.

Pochłanianie przystawek

To właśnie przez pryzmat tego taktycznego sukcesu należy spojrzeć na forsowaną przez Tuska ideę zjednoczenia opozycji na jednej liście. O ile można bowiem poważnie zastanawiać się, czy taka koalicja od Jarosława Gowina po Adriana Zandberga byłaby najskuteczniejszym sposobem rywalizowania z PiS-em (raz już – w wyborach do PE z 2019 roku – taka taktyka nie przyniosła sukcesu), o tyle taki scenariusz byłby niewątpliwie korzystny dla PO. Ba, korzystne jest nawet samo mówienie o nim.

Dlaczego? Gdyby PO udało się przekonać opozycję do startu z jednej listy, dokonałaby ona zapewne trwałego wchłonięcia Polski 2050, która – jak niegdyś Nowoczesna – startując razem z PO, straciłaby rację bytu jako „nowa, lepsza Platforma”. Jeśli bowiem „nowa, lepsza Platforma” startowałaby z jednej listy ze starą Platformą, linia podziału między tymi partiami całkowicie by się zatarła. Tym samym PO ostatecznie pozbyłaby się potencjalnie groźnego – bo rywalizującego o podobny elektorat – rywala.

Często mówi się, że Jarosław Kaczyński bardzo dba o to, aby na prawo od jego formacji nie powstał zbyt silny rywal, który mógłby podgryzać PiS z prawej strony. Z PO jest podobnie – partia ta nie może spokojnie patrzeć na umacnianie się silnych liberalnych formacji, bo na polskiej scenie politycznej w dłuższej perspektywie jest miejsce tylko dla jednej takiej partii – dla dwóch zabrakłoby po prostu liberalnego elektoratu.

Jeśli chodzi o pozostałe partie opozycyjne, to dla nich start z jednej listy z PO oznaczałby zapewne konieczność dużych ustępstw na rzecz większego partnera, który – przy zręczności Tuska w takich rozgrywkach – niewątpliwie zadbałby o to, aby listy wyborcze ułożyć tak, by nie wzmocnić żadnego z koalicjantów. Wtedy, nawet gdyby zjednoczona opozycja przegrała z PiS-em, PO wyszłaby zapewne z wyborów umocniona – z roztapiającą się w jej szeregach Polską 2050 i podporządkowanymi sobie w ramach wspólnego klubu Lewicą oraz PSL. Oczywiście partie te mogłyby po wyborach wybijać się na niepodległość – pytanie tylko, iloma szablami by dysponowały.

Potwierdzenie siły

Propozycja jednej listy jest korzystna dla PO, ustawia bowiem partię i samego Tuska w roli tej opozycyjnej siły, która ma inicjatywę i chce działać, podczas gdy inni hamletyzują. Oferta Platformy ma jednocześnie walory potrzebne, by przebijać się do społecznej świadomości. Po pierwsze – dla osoby przeciętnie zainteresowanej polityką (a takich jest większość) – wydaje się genialna w swojej prostocie. Skoro wszystkie partie oddzielnie przegrywają z PiS-em, ale w sumie mają większe poparcie, to połączmy te partie i wygramy. To znacznie bardziej przemawia do wyobraźni niż bardziej skomplikowana propozycja PSL, by łączyć się w dwa bloki, po linii sympatii ideologicznych, bo to już dla niejednego Kowalskiego jest jakieś podejrzane politykierstwo.

Po drugie – Tusk o swojej idei mówi konsekwentnie, przez co jest ona wciąż obecna w debacie publicznej (inaczej niż np. koalicja 276 czy szóstka Schetyny, które PO proponowała – po czym szybko sama o nich zapominała), a to z kolei sprawia, że to PO narzuca temat dyskusji po opozycyjnej stronie. Ergo potwierdza swoją pozycję głównej siły opozycyjnej – bo pozostali muszą się odnosić do tej propozycji.

A rola niekwestionowanego lidera opozycji to cenny kapitał w sytuacji, gdy nad PiS-em wisi widmo kryzysu i inflacji, za które w końcu wyborcy wystawią mu rachunek. Kiedy to zrobią, wówczas im bardziej opozycja będzie utożsamiana z PO, tym większą premię dostanie partia Tuska w wyborach. Z perspektywy całej opozycji jedna lista może okazać się skuteczna, a może znów być rozczarowaniem. Ale Platforma na tej karcie zawsze coś wygrywa.

Gdy Donald Tusk po wielu miesiącach wypatrywania go na horyzoncie polskiej polityki wreszcie do niej powrócił, zrobił to, by ratować Platformę Obywatelską – swoje polityczne dziecko, które znajdowało się na najlepszej drodze do tego, by podzielić los AWS czy Unii Wolności. PO miała już wówczas za sobą sondażową „mijankę” z Polską 2050 Szymona Hołowni, która mogła łatwo wchłonąć elektorat partii dryfującej pod rządami Borysa Budki na sondażową mieliznę. W gruncie rzeczy Polska 2050 – tak jak wcześniej Nowoczesna – była bowiem Platformą-bis, odwołującą się do podobnego, liberalnego systemu wartości, ale nieobciążoną żadnymi politycznymi grzechami ze względu na swój niemowlęcy wiek.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?