To może brzmi światowo i bardzo ekspercko, ale to nie jest wojna zastępcza. Chodzi oczywiście o agresję Rosji na Ukrainę. To określenie pojawia się od pierwszych tygodni wojny, ostatnio coraz częściej, także niekiedy z ust poważnych wojskowych. Ono jest jednak nie tylko nietrafne, ale przede wszystkim politycznie szkodliwe.
Przypomnijmy, wojna zastępcza (by proxy, per procura) jest wojną toczoną na terytorium jakiegoś kraju przez podmioty trzecie przy użyciu sił miejscowych. Z reguły chodzi o pomoc jednym w walce przeciwko drugim, a konkretnie w obaleniu rządu i przejęciu władzy przez lokalnych partyzantów czy powstańców, a z kolei rząd, który ci próbują obalić, uzyskuje pomoc zewnętrzną od kogoś innego. W jednym i drugim przypadku chodzi o pomoc militarną, zakazaną zresztą przez prawo międzynarodowe (zasada nieingerencji obejmuje takie właśnie przypadki). Istotą takiego konfliktu jest przejęcie władzy przez jakieś siły wewnętrzne, zaś dla tych z zewnątrz jest to walka o wpływy czy kontrolę nad tym krajem ze względów strategicznych, surowcowych czy innych (np. religijnych).
Rosja toczy wojnę agresywną z zamiarem okupacji i aneksji dużych części Ukrainy. Odmawia Ukrainie prawa do jakiejkolwiek odrębności.
Wojna rosyjsko-ukraińska nie jest takim konfliktem. Rosja toczy wojnę agresywną z zamiarem okupacji i aneksji dużych części Ukrainy. Odmawia Ukrainie prawa do jakiejkolwiek odrębności. Ukraina zaś toczy wojnę w obronie nie tylko niepodległości i integralności terytorialnej, ale również narodowej, kulturowej tożsamości. Rosja uważa Ukrainę za prowincję „ruskiego miru”, w którym panować ma Moskwa. Dla Ukraińców to sprawa egzystencji jako odrębnego państwa i narodu. Ta wojna nie przypomina konfliktów w Wietnamie, Korei czy Jemenie, typowych proxy wars. I na tym polega nietrafność tego określenia w stosunku do tej wojny.
Polityczna szkodliwość polega zaś na tym, że Rosja tak właśnie chciałaby obecnie tę wojnę przedstawić. Początkowo Moskwa mówiła o operacji specjalnej, ale w ostatnich dniach, także pod wpływem retoryki z naszej strony, chętnie próbuje wmówić Rosjanom i światu (np. Ławrow), że Rosja toczy wojnę przeciwko Zachodowi, który jej militarnie zagraża. To jest wygodne dla władców w Moskwie, bo dzięki temu łatwiej wymusza dyscyplinę wśród swoich i zyskuje zrozumienie na świecie, gdzie nierzadko ma się dość „panoszenia” Zachodu, gdzie pamięta się interwencje prowadzone przez Zachód. Dla rosyjskiej propagandy zmiana języka jest korzystna, bo zaczyna przegrywać.