Roman Kuźniar: To nie jest proxy war

Gdyby ta agresja miała ujść Rosji bezkarnie, stoczylibyśmy się do piekła.

Publikacja: 03.05.2022 22:05

Roman Kuźniar: To nie jest proxy war

Foto: AFP

To może brzmi światowo i bardzo ekspercko, ale to nie jest wojna zastępcza. Chodzi oczywiście o agresję Rosji na Ukrainę. To określenie pojawia się od pierwszych tygodni wojny, ostatnio coraz częściej, także niekiedy z ust poważnych wojskowych. Ono jest jednak nie tylko nietrafne, ale przede wszystkim politycznie szkodliwe.

Przypomnijmy, wojna zastępcza (by proxy, per procura) jest wojną toczoną na terytorium jakiegoś kraju przez podmioty trzecie przy użyciu sił miejscowych. Z reguły chodzi o pomoc jednym w walce przeciwko drugim, a konkretnie w obaleniu rządu i przejęciu władzy przez lokalnych partyzantów czy powstańców, a z kolei rząd, który ci próbują obalić, uzyskuje pomoc zewnętrzną od kogoś innego. W jednym i drugim przypadku chodzi o pomoc militarną, zakazaną zresztą przez prawo międzynarodowe (zasada nieingerencji obejmuje takie właśnie przypadki). Istotą takiego konfliktu jest przejęcie władzy przez jakieś siły wewnętrzne, zaś dla tych z zewnątrz jest to walka o wpływy czy kontrolę nad tym krajem ze względów strategicznych, surowcowych czy innych (np. religijnych).

Rosja toczy wojnę agresywną z zamiarem okupacji i aneksji dużych części Ukrainy. Odmawia Ukrainie prawa do jakiejkolwiek odrębności.

Wojna rosyjsko-ukraińska nie jest takim konfliktem. Rosja toczy wojnę agresywną z zamiarem okupacji i aneksji dużych części Ukrainy. Odmawia Ukrainie prawa do jakiejkolwiek odrębności. Ukraina zaś toczy wojnę w obronie nie tylko niepodległości i integralności terytorialnej, ale również narodowej, kulturowej tożsamości. Rosja uważa Ukrainę za prowincję „ruskiego miru”, w którym panować ma Moskwa. Dla Ukraińców to sprawa egzystencji jako odrębnego państwa i narodu. Ta wojna nie przypomina konfliktów w Wietnamie, Korei czy Jemenie, typowych proxy wars. I na tym polega nietrafność tego określenia w stosunku do tej wojny.

Polityczna szkodliwość polega zaś na tym, że Rosja tak właśnie chciałaby obecnie tę wojnę przedstawić. Początkowo Moskwa mówiła o operacji specjalnej, ale w ostatnich dniach, także pod wpływem retoryki z naszej strony, chętnie próbuje wmówić Rosjanom i światu (np. Ławrow), że Rosja toczy wojnę przeciwko Zachodowi, który jej militarnie zagraża. To jest wygodne dla władców w Moskwie, bo dzięki temu łatwiej wymusza dyscyplinę wśród swoich i zyskuje zrozumienie na świecie, gdzie nierzadko ma się dość „panoszenia” Zachodu, gdzie pamięta się interwencje prowadzone przez Zachód. Dla rosyjskiej propagandy zmiana języka jest korzystna, bo zaczyna przegrywać.

Tymczasem Zachód nie stanowi militarnego zagrożenia dla Rosji. To Moskwa agresją na Ukrainę stworzyła dla siebie ciężkie zagrożenie. Bo niespodziewanie dla Putina i jego soldateski Zachód przyszedł Ukrainie z potężną pomocą. Ale jest to zgodne z Kartą Narodów Zjednoczonych, która mówi, że państwo w samoobronie ma prawo korzystać ze wsparcia innych; i tylko w samoobronie. Ani Ukraina, ani Zachód nie planują zajęcia Moskwy. Z punktu widzenia zagranicznej pomocy dla Ukrainy obecna sytuacja przypomina nieco pierwszą wojnę w Zatoce Perskiej (1990/1991). Irak dokonał agresji na Kuwejt oraz ogłosił aneksję tego kraju. Na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa NZ „koalicja chcących” udzieliła Kuwejtowi wsparcia i wyzwoliła ten kraj spod okupacji Iraku. Tym razem taka rezolucja nie jest możliwa z uwagi na weto Rosji. Mamy zatem koalicję, która wspiera Ukrainę, dostarczając jej broń i wyposażenie, ale nie wysyła tam własnego wojska, aby uniknąć bezpośredniego starcia z Rosją, co Moskwa powinna docenić.

Pomoc Zachodu dla Ukrainy ma kluczowe znaczenie dla przebiegu tej wojny, ale trzeba pamiętać, że Zachód staje w obronie fundamentalnych zasad prawa międzynarodowego. Gdyby taka agresja miała ujść bezkarnie, społeczność międzynarodowa stoczyłaby się do piekła. Każdy mniejszy kraj mógłby być bezkarnie pożerany przez większego sąsiada czy napadany przez jakieś mocarstwo. Nie rozumieją tego te państwa, które w ONZ wstrzymują się od głosu lub wręcz popierają Rosję.

Nie należy twierdzeniami o proxy war obniżać rangi wojny toczonej przez Ukraińców. Oni nie walczą w interesie Zachodu, oni walczą o swoje istnienie. Tak, Zachód pomaga Ukrainie, bo broni także swoich wartości i bezpieczeństwa, ale przede wszystkim staje w obronie opartego na prawie porządku międzynarodowego, a to jest w interesie całego świata, z wyjątkiem krajów bandyckich, a takim stała się Rosja. Chodzi także i o to, aby unikać – dotyczy to zwłaszcza ekspertów wojskowych – toczenia tej wojny na papierze na koszt Ukraińców, na przykład poprzez publiczne formułowanie absurdalnych i szkodliwych prognoz i sugestii w sprawie tego, co mogłoby być zrobione (m.in. ataków na określone obiekty). Nie jest naszym zadaniem podnoszenie ceny płaconej przez Ukraińców. Ukrainie trzeba pomagać, bo to także nasz interes, a jeśli nie można w jakimś aspekcie jej pomóc, to przynajmniej nie szkodzić.

Autor jest profesorem, politologiem, dyplomatą, b. doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego

To może brzmi światowo i bardzo ekspercko, ale to nie jest wojna zastępcza. Chodzi oczywiście o agresję Rosji na Ukrainę. To określenie pojawia się od pierwszych tygodni wojny, ostatnio coraz częściej, także niekiedy z ust poważnych wojskowych. Ono jest jednak nie tylko nietrafne, ale przede wszystkim politycznie szkodliwe.

Przypomnijmy, wojna zastępcza (by proxy, per procura) jest wojną toczoną na terytorium jakiegoś kraju przez podmioty trzecie przy użyciu sił miejscowych. Z reguły chodzi o pomoc jednym w walce przeciwko drugim, a konkretnie w obaleniu rządu i przejęciu władzy przez lokalnych partyzantów czy powstańców, a z kolei rząd, który ci próbują obalić, uzyskuje pomoc zewnętrzną od kogoś innego. W jednym i drugim przypadku chodzi o pomoc militarną, zakazaną zresztą przez prawo międzynarodowe (zasada nieingerencji obejmuje takie właśnie przypadki). Istotą takiego konfliktu jest przejęcie władzy przez jakieś siły wewnętrzne, zaś dla tych z zewnątrz jest to walka o wpływy czy kontrolę nad tym krajem ze względów strategicznych, surowcowych czy innych (np. religijnych).

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji