Szlak wyznaczył polskim twórcom gniot nad gniotami, czyli „365 dni”. A czy teraz jest lepiej? Czy światowe sukcesy nieudanej wersji „Poskromienia złośnicy”, gloryfikującego bandytę „Jak pokochałam gangstera” czy „christmasowego” „Dawida i elfów” to powody do radości? Wydaje się raczej, że dowodzi to tylko kiepskiego gustu masowej publiczności i jej nienasyconego apetytu. Wszystko to są przecież produkty filmopodobne. Jak postawić je choćby obok zrealizowanych dla tego samego Netfliksa „Psich pazurów” Jane Campion?
Powtarzanie, że kiedyś ludzie oglądali „Kabaret Starszych Panów”, a teraz wolą „365 dni”, uważam jednak za jałowe. Jakby wtedy widzowie mieli wybór, to Przybora i Wasowski chyba nie odnieśliby spektakularnego sukcesu. Oczywiście lepiej by było, gdyby towarem eksportowym polskiej kultury stał się Teatr Telewizji albo jeszcze lepiej trzymający od lat poziom i formę Teatr Polskiego Radia. Oba, o ile wiem, są fenomenami w skali światowej. Z telewizją jest jednak ten problem, że przez jakiś czas zachłyśnięto się tam pomysłem unowocześniania formy i ze spektakli zrobiły się pseudofilmy. Tymczasem najlepsze produkcje ostatnich lat są czysto umowne teatralnie, że wspomnę „Listy z Rosji” Wawrzyńca Kostrzewskiego czy „Inspekcję” Jacka Raginisa-Królikiewicza. Radiowa scena, wymagająca mniejszych środków i kierowana od lat przez wybitnego fachowca Janusza Kukułę, jest natomiast domeną szlachetnej staroświeckości. Choć warto zaznaczyć, że radiowy teatr nadąża za czasem, realizując np. w tej chwili cykl tekstów ukraińskich.
Chyba nigdzie magia literatury nie działa tak mocno jak w radiu, które jest prawdziwy teatrem wyobraźni. A do tego ma wielką tradycję i najwyższą jakość. Gdzie indziej można usłyszeć duet Jerzy Radziwiłowicz – Piotr Fronczewski, który po mistrzowsku interpretuje tekst „Wielkiej Improwizacji” Wojciecha Tomczyka? Kto opowie o nieznanym obliczu historii, jak choćby w niedawnym „Praskim Rejtanie” Piotra Zaremby, opowiadającym o powojennej ofierze młodych działaczy PSL? Kto porwie się na całego „Króla Leara”?
Nie mam złudzeń, taki lub inny streaming zawsze wygra z radiem czy Teatrem Telewizji. Warto jednak pamiętać, że nic tak szybko się nie starzeje jak nowoczesność. Również w kulturze. Kiedyś platformy streamingowe staną się nudną codziennością, a ich produkty trafią na właściwą półkę. Kilka półek niżej niż np. słuchowiska Teatru Polskiego Radia.