Jeśli Donald Tusk chce pogrzebać „europejski sen", to znaczy, że czas wymieniać euro na dolary, a jeśli brytyjskie bulwarówki agitują za Brexitem, to czas pomyśleć poważnie o tym, co będzie jutro.
Kiedy się obudzimy 24 czerwca na pierwszy rzut oka nic się nie zmieni. Wielka Brytania będzie rozwiązywała swoje unijne relacje przez dobrych kilka lat. Oczywiście z mapy rozkładu głosów na Wyspach będzie jasno wynikało, że Szkoci nie poparli pożegnania z Europą. Nie jest wykluczone, że Brexit uruchomi więc ostatni etap rozpadu imperium brytyjskiego i wielosetletnia unia Anglii ze Szkocją przejdzie do historii.
Zabawa w pomidora
Polskie linie podziałów politycznych w sprawie Brexitu mogą zaskakiwać. Nie ma wątpliwości, że duża część tych, którzy żyją, jakby powiedział Tusk, „europejskim snem", jest skupiona wokół dzisiejszej opozycji. Każdy zna jakiegoś polityka, który stojąc przed dowolnym problemem, stwierdza, że „rozwiąże go Unia Europejska". Dzięki temu gatunkowi euroentuzjastów część programów publicystycznych przypomina od dawna zabawę w pomidora. Czy padnie pytanie o reformy na Ukrainie czy o ochronę rzadkich ptaków nad Biebrzą, odpowiedź jest ta sama: załatwi to Unia.
Za tym myśleniem kryła się rachuba na szybką polityczną integrację wewnątrz Unii, a jako główny przeciwnik takiego planu jawiła się Wielka Brytania. Mówiło się, że Brytyjczycy „nie pasują do Unii". Wobec widma Brexitu w głowach wielu euromarzycieli pojawia się pokusa, by powiedzieć, żeby Anglicy poszli sobie w siną dal.
Także jednak i w Prawie i Sprawiedliwości można znaleźć zwolenników Brexitu. Zdzisław Krasnodębski, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia tej partii, oświadczył, że wyjście Wielkiej Brytanii może być dla UE pozytywnym wstrząsem.