NATO nie jest tylko sojuszem wojskowym, któremu wara od polityki, ale związkiem obronnym państw demokratycznych, o czym mówią jego podstawowe dokumenty, które Polska swego czasu podpisała i które, Panowie, warto, byście jeszcze raz uważnie przejrzeli.

Warszawski szczyt jest sukcesem Polski. Cztery lekkie bataliony nie obronią nas i państw bałtyckich przed rosyjską agresją, ale napaść ze wschodu spowoduje teraz wciągnięcie do walki żołnierzy z USA, Kanady, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Dotąd powoływaliśmy się na przesławny artykuł 5, który wprawdzie powiada, że „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", ale zaraz potem dodaje, że „państwa podejmą środki, które uznają za stosowne". Mogłyby się więc ograniczyć do protestu i ubolewania. Teraz na linii frontu znajdą się potężniejsi od nas sojusznicy. Agresor stanął wobec zapory, której nie da się ominąć z pomocą „zielonych ludzików".

PiS u władzy ma się dobrze. Słupki poparcia nie maleją, a kogóż interesuje jakiś Trybunał, gdy dostajemy po 500 zł na dziecko? Ale sygnał odstraszenia popłynął z Warszawy nie tylko do Putina, ale także do tych, którzy demokrację pojmują po putinowsku.

Nasze bezpieczeństwo niepomiernie wzrosło. Stało się to za prezydentury Dudy, prezesury Kaczyńskiego i ministrowania Macierewicza. Chwała im za to. Ale mam nadzieję, że za ileś tam lat ci, którzy będą wtedy rządzić, uwzględnią te nazwiska przy kolejnej wystawie „Polska w NATO". Bo według obecnie prezentowanej wprowadzili nas do sojuszu zaledwie wyżej wymienieni i ich polityczni kompani. Wszyscy ich poprzednicy w wolnej Polsce są bez zasług, a tamte starania bez wartości.