Ta cisza w Oświęcimiu powiedziała więcej, niż mówią słowa. W ciszy słyszy się zazwyczaj to, co niesłyszalne, i zauważa się to, co niezauważalne. Cisza Franciszkowa była głośnym krzykiem przestrogi i wezwaniem do osobistego nawrócenia. Papieska modlitwa w obozie koncentracyjnym była prośbą o łzy.
Są łzy radości wyrażające szczęście i łzy smutku stanowiące przestrogę na przyszłość. Cisza Franciszka była ciszą niesamowitą, bo pełną refleksji i głębi. Była wezwaniem do zastanowienia się nad własnym życiem.
Parafrazując Ewangelię, warto przypomnieć: czyż myślicie, że ci, na których zwaliła się wieża w Siloe, byli większymi grzesznikami niż my? No właśnie, bynajmniej, mówił Jezus, bo jeśli się nie nawrócimy, wszyscy podobnie zginiemy. Jedni jako szaleńcy opętani przez zło, a inni jako ich ofiary.
Bóg mówi do ludzi przez wydarzenia. Tymczasem w świadomości wielu ludzi i komentatorów brakuje chrześcijańskiej interpretacji tego okrutnego wydarzenia. Oświęcim, głównie dla Żydów, jest do dzisiaj wielką próbą wiary. W obliczu nieludzkiej ziemi Auschwitz pojawia się pytanie: gdzie jest Bóg?
Tymczasem to nie Bóg zrobił, tylko ludzie to zrobili, depcząc Dekalog. Bóg, dając człowiekowi wolność, poważnie zaryzykował. Dlatego odpowiedzią na barbarzyństwo Auschwitz-Birkenau jest przesłanie płynące od Jezusa Miłosiernego z Łagiewnik i św. siostry Faustyny. Nawet w obozie koncentracyjnym św. Maksymilian Maria Kolbe ukazał miłosierne oblicze Boga. Chodzi o to – jak mówił Franciszek na Błoniach do młodzieży – że miłosierdzie zawsze jest szansą i przyszłością.