Skończyły się wakacje od historii i geopolityki. Ostatni raz historia przyspieszyła w latach 1989–1990, gdy Jesień Ludów zamieniła Stary Kontynent w nowy, odważny świat. Triumf demokracji w strefie dawnych wpływów ZSRR zdawał się nieodwracalny, a eksport naszego modelu życia na inne kontynenty wydawał się kwestią czasu.
Złudzenie! Nie ma już przyjaznej Rosji z epoki rozpadu ZSRR. Jest imperialna Rosja Putina, gotowa naruszać powojenne granice. Zawiodła arabska wiosna – zamiast oczekiwanej demokratyzacji zrodziła chaos po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Historia wróciła do Unii Europejskiej. Nie zagoiły się jeszcze rany po kryzysie gospodarczym, a kontynent został najechany przez uchodźców i dotknięty przez terroryzm, który w grudniu 2016 dotarł do stolicy Niemiec. Wróciły lęki – żyzna gleba populizmu, ksenofobii i eurosceptycyzmu, czego świadectwem jest Brexit.
Modnym hasłem obecnego sezonu politycznego jest „zmiana". W pragnieniu zmiany kryje się bunt przeciw establishmentowi, niechęć do polityki jako takiej, lęk o przyszłość i nadzieja oraz zwykły „gest Kozakiewicza". Do tego znudzenie normalnością. Groźny objaw niedocenienia „ciepłej wody w kranie", która wyróżnia Europę na tle innych kontynentów. Groźna amnezja – niepamięć bolszewickich i nazistowskich katastrof XX wieku. Zatem ostrzegam: wszędzie tam, gdzie „zmiana" wygrała, skutki są podobne do polskiej „dobrej zmiany"!
Robaczywe owoce
François Hollande wygrywa w roku 2012 wybory prezydenckie w Francji pod hasłem „zmiana teraz!" (le changement c'est maintenant). Prezydentura szybko rozczarowała. Miejsce nadziei zajęło poczucie stagnacji, braku perspektyw i spadku znaczenia Francji w świecie. Rosły notowania Frontu Narodowego. Pół roku przed wyborami przewidzianymi na maj 2017 Hollande oświadczył, że nie będzie ponownie kandydował. Pierwszy taki przypadek w powojennej historii Francji! Oczywiście, Francja to wielki kraj i wielka tradycja demokracji – wierzę, że uchroni się w roku 2017 przed wielką „zmianą", jaką byłaby prezydentura Marine Le Pen.
Grecja – kraj dźwigający się z głębokiego kryzysu lat 2010–2011 – nie wytrzymała rozstania z nawykiem życia ponad stan. W przedterminowych wyborach w styczniu 2015 wyborcy postawili na Syrizę, czyli obietnicę „wstawania Grecji z kolan". Uwierzyli w iluzję bezwarunkowej pomocy dla kraju, który zadłużył się na 180 proc. PKB. Obietnice Syrizy szybko i boleśnie zderzyły się z rzeczywistością. Zmarnotrawienie już dokonanych wysiłków zmusiło do zaostrzenia wyrzeczeń. Grecja żyje na kredytowej kroplówce, zabiegając o dopełnienie trzeciego pakietu pomocowego, wartego 86 mld euro. Alternatywą jest bankructwo i wypadnięcie ze strefy euro w okolicach kwietnia 2017 roku. W dwa lata po upragnionej „zmianie" Grecy nie widzą żadnych zwiastunów poprawy swego losu.