Będzie zgoda, kiedy wszyscy przyjmą nasz punkt widzenia. Ale taka zgoda jest tożsama z upiorną ciszą dyktatury: tylko tam problem załatwiony jest raz na zawsze, a przynajmniej na tak długo, dopóki wystarczy sił tajnej policji i jawnej cenzurze. Ale jak dojść do zgody w społeczeństwie pluralistycznym? Wiadomo – przez dialog.
Jest wiele różnych dialogów, począwszy od przesławnej rozmowy rózgi z tyłkiem przypominanej nie jeden raz w pamiętnych czasach jaruzelskich, kiedy władza wzywała do porozumienia pojętego jako uległość. Bo żeby doszło do dialogu, nie wystarczy mieć rację. Gdy obie strony są święcie przekonane, że wiedzą lepiej, mamy dwa monologi, które nie przynoszą skutku. Najwyżej jedna strona się obrazi, albo i obie.
Aby doszło do dialogu, nie wystarczy mówić. Mowa jest srebrem, lecz milczenie złotem. Przysłowie nie dodaje, że zwłaszcza wtedy, gdy słuchasz. Tylko słuchając, możesz rozważyć, czy twój przeciwnik nie ma w czymś racji. Ale słuchając – nie mówisz. On mówi, a więc absorbuje uwagę słuchaczy, ma szansę ich przekonać. To niebezpieczne, trzeba więc mu przerwać. Trzeba nauczyć się mówić jak najwięcej i jak najszybciej, choćby byle co, aby gadulstwem zagłuszyć poglądy, które z góry uznajemy za niesłuszne. To jest klucz do pyskówek, które przez nieporozumienie nazywamy dialogiem albo dyskusją. Zwłaszcza polityków.
Monologując, nie ryzykujesz. Prawdziwy dialog podstępnie wystawia cię na niebezpieczeństwo, bo wymaga nie tylko zgody na wysłuchanie, co inny ma do powiedzenia, ale też otwartości na możliwą przemianę. Wstępem do dialogu jest uznanie niepełności racji obu stron. Jest on spotkaniem grzesznych, bo wymaga pogodzenia z własną niedoskonałością. Dialog nie jest tożsamy z kompromisem, bo nie prowadzi do pełnej zgody, on tylko umożliwia trwanie demokracji.