Tym bardziej nie przypuszczaliśmy, że czeka nas jazda bez trzymanki. Przecież powiada Pismo i tak się modlimy, niezależnie od imion, jakie przypisujemy swojemu Bogu: „jako było na początku, tak i zawsze na wieki wieków, amen". Nic się nie zmieniało w życiu pokoleń; najwyżej imię albo numer władcy. Lepsza przyszłość nie istnieje w niezmiennym świecie, jeśli na coś można mieć nadzieję, to tylko na zbawienie wieczne po śmierci. Doczesne jutro oznaczało najwyżej nowe zagrożenia, wojny i zarazy.
Ale w końcu zaczął się jakiś ruch: może wtedy, gdy Kopernik napisał, że Ziemia nie stoi w miejscu, tylko krąży dookoła Słońca. A może, gdy Newtonowi jabłko spadło na głowę albo jakiś Francuzik ogłosił, że „myślę, więc jestem". Ale już niewątpliwie, gdy pewien mechanik z Birmingham skonstruował machinę parową, a inni jego rodacy zmechanizowali warsztat tkacki. To już bardzo nam się spodobało, bo odmieniało życie milionów ludzi, wyciągało ich ze wsi do miast. Przecież jazda jest ciekawsza od jałowego postoju, a konstrukcja niosącego nas wehikułu jest poznawalna; tak uważaliśmy i nazwaliśmy to oświeceniem.
Wkrótce się jednak okazało, że konstrukcja skrywa przerastające nas tajemnice, ruch jest coraz szybszy, a hamulców brakuje, a przynajmniej nie wiemy, jak je uruchomić. Niektórym nawet się to podoba; głoszą, że pędzimy ku świetlanej przyszłości, chociaż bez trzymanki, i z tego tytułu nieraz krew się leje po drodze. Nie ma jednak zgody w kwestii, jak ta przyszłość ma wyglądać, przewidzieć nie sposób, więc coraz częściej bierzemy się o nią za łby. Inni wznoszą lament, że pęd ku nieznanemu jest karą Bożą, za pychę, zalecają więc wyegzorcyzmowanie oświecenia, ale zapominają, że powrót do „jako było na początku..." od dawna jest niemożliwy.
Ale może lot ku nieznanemu pojazdem o nieznanej konstrukcji jest losem, który praczłowiek sam sobie wyznaczył, wybierając wolność, a odrzucając rajski bezruch, nie zyskując jednak w zamian boskiej mądrości? Jeśli tak, to z cnót ludzkich umiar jest najbardziej pożądaną, ale najtrudniejszą.