Arkadiusz Stempin: Czy nadchodzi IV Rzesza

Możliwe, że przyrównywanie w Polsce dzisiejszych Niemiec do III Rzeszy świadczy o tym, iż obydwa państwa w 2021 roku dzielą nie tyle polityczne, co cywilizacyjne różnice – pisze historyk i politolog.

Aktualizacja: 28.12.2021 13:35 Publikacja: 27.12.2021 19:32

Arkadiusz Stempin: Czy nadchodzi IV Rzesza

Foto: Bernd von Jutrczenka / AFP

I Rzeszę (962-1806) w zaświaty wysłał Napoleon. Zagnieżdżona w centrum Europy przez 900 lat swojego istnienia cierpiała na uwiąd władzy centralnej, słabość uprawnień elekcyjnego władcy i nie bardziej niż konkurencja rozpychała się w dobie nowożytnej na kontynencie.

II Rzesza (1871-1918) wybiła się na zaistnienie na fali ogólnoeuropejskiego furroru nacjonalizmu w XIX wieku. Jej akuszer, pruski kanclerz Otto v. Bismarck, dopisał II Rzeszę do kwartetu imperialnych mocarstw: Rosji, Austrii, Francji i Anglii. Razem z pierwszą dwójką dzieło Bismarcka pochłonęła I wojna światowa.

III Rzesza Hitlera (1933-1945), z założenia tysiącletnia, padła po zaledwie 12 latach pod gruzami Berlina.

Może tylko w zarysach do idei I Rzeszy i uniwersalistycznego dziedzictwa Karola Wielkiego odwoływała się Unia Europejska w chwili, kiedy w ulewny wieczór marcowy jej ojcowie chrzestni na rzymskim Kapitolu podpisywali akt założycielski (1957). Już wtedy przyświecała im myśl stworzenia ściślejszej unii politycznej.

Czytaj więcej

Arkadiusz Stempin: Angela Merkel i czterej prezydenci

O to teraz postanowił się zatroszczyć następca Merkel w Berlinie, Olaf Scholz. Ale w Warszawie ogłoszono alarm: „Niemcy wyłożyły karty na stół. Chcą budować IV Rzeszę", czyli UE pod niemieckim butem. I na dowód przytoczono zapis umowy koalicyjnej o stworzeniu „federalnego, europejskiego państwa związkowego, zorganizowanego zgodnie z zasadą subsydiarności i proporcjonalności oraz kartą praw".

Kolizja i współpraca

Wśród niemieckich postulatów flagowego znaczenia nabiera powołanie gremium, które wypracuje konstytucję UE, i tworzenie międzynarodowych list do Parlamentu Europejskiego wraz z nadaniem mu większych uprawnień. Kulejącej polityce zagranicznej Unii Scholz i spółka chcą zaradzić powołaniem szefa dyplomacji z prawdziwego zdarzenia i zmianą głosowania w Radzie Europejskiej, opartego już nie na zasadzie jednomyślności, a zwykłej większości.

To zamach na państwo narodowe, skwitowały rządowe umysły w Warszawie. I zasugerowały jeden trop skojarzeń, kładąc znak równości między III a nadchodzącą IV Rzeszą. Co dyżurny grafik w turbotempie oblekł w plakaty. Straszą na nich złowieszcze facjaty Hitlera i Goebbelsa w towarzystwie urzędujących prezydenta Niemiec Franka W. Steinmayera, jego ambasadora w Polsce Arndta Freytaga von Loringhovena oraz Angeli Merkel. Pierwsza dwójka zniszczyła Polskę, pozostała trójca nie chce za to zapłacić.

Była kanclerz ucieleśnia wiekuiste zło, jak kiedyś „zły Żyd" czy wiedźmy z baśni jej rodaków braci Grimm. Już przed 15 laty oskarżono Merkel o donosicielstwo na rzecz bezpieki w NRD. Zapominając przy tym, że jeśli zarzuty o współpracę ze Stasi nie byłyby wyssane z palca, przygwoździliby ją nimi jej oponenci znad Renu. Ale gra antyniemiecką kartą nad Wisłą w celu mobilizacji własnego elektoratu ma od wytknięcia Tuskowi „dziadka z Wehrmachtu" pewną tradycję. I porusza się w ramach wałkowania stereotypu, co w „Koźle ofiarnym" przed laty wyjaśnił filozof-antropolog René Girard. W ramach tej logiki w przypadku Merkel pomija się 100 mln euro, które lekką ręką oddała polskiemu rządowi w trakcie jego pierwszych negocjacji nad budżetem unijnym, sprowadzenie Aleksieja Nawalnego do berlińskiego szpitala Charité i uratowanie mu życia czy starania kanclerz o zachowanie za wszelką cenę unijnej jedności. To dlatego szefowa niemieckiego rządu sprzeciwiała się pomysłowi prezydenta Macrona, celującego w utworzenie unijnego jądra, co resztę Wspólnoty zepchnęłoby na peryferia. Dlatego też zrezygnowała z rozbijającej UE relokacji uchodźców. A w końcu, by nie wywoływać wewnętrznego fermentu, konsekwentnie przymykała oko na kwestię praworządności w Polsce.

Nowy rząd w Berlinie nie zamierza tego prolongować. Swoją agendę zagraniczną koalicja trzech partii kanclerza Scholza opiera na poszanowaniu dla „europejskich wartości" i „reguł demokracji". Wchodzą one w kolizję z interesem rządu w Warszawie, podobnie jak polityka klimatyczna i energetyczna. Odmienność interesów nie oznacza jednak nieuchronności dyktatury Berlina. Między francuskim i niemieckim podejściem, choćby w kwestii uznania energii atomowej za zieloną technologię (z prawem dofinansowania z Brukseli), również otwiera się przepaść. Macron jest za, Scholz przeciw. By przeforsować w Brukseli swoją opcję, francuski prezydent zawarł nawet deal z państwami Europy Środkowo-Wschodniej.

Jeśli pomogą mu one energię atomową zaliczyć do ekologicznych, Paryż zrewanżuje się wyszarpaniem klimatycznego stempla dla gazu. Nikt jednak w Paryżu rozbieżności z Berlinem nie tłumaczy pojawieniem się na horyzoncie IV Rzeszy. Raczej współpracuje się z Niemcami tam, gdzie to jest możliwe, tworząc koalicje z innymi unijnymi członkami, gdy interesy z Berlinem się krzyżują.

Same plany federalizacji Unii są rozciągnięte w czasie. Planowany konwent konstytucyjny to nie SS-komando z dyktatorskiego Berlina, a dialogowe forum do wypracowania konstytucji. W głosowaniu większościowym w Radzie Europejskiej, w którym każdy członek unijny, czy malutka Malta czy wielka Francja, dysponuje jednym głosem, Niemcy muszą się liczyć z tym, że też mogą zostać przegłosowane. Większe natomiast polityczne ujednolicenie agendy zagranicznej i polityki bezpieczeństwa UE uzasadnia się w Berlinie koniecznością stworzenia większej konkurencji wobec USA i depczących prawo międzynarodowe Chin i Rosji.

Nie ma sensu bronić federalizacji współczesnej Europy z powołaniem się na teoretyka Arystotelesa, który sam rozwój wspólnot państwowych uzasadniał moralnie i politologicznie. Można darować sobie także bliższych nam chronologicznie intelektualistów, Fryderyka Schillera (w końcu Niemca) czy Viktora Hugo. Ale elukubracje hołubionego w konserwatywnych kręgach Winstona Churchilla o „Stanach Zjednoczonych Europy" powinny brzmieć bardziej swojsko dla przeczulonego na język niemiecki ucha. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy otoczenie międzynarodowe UE zdrapieżniało.

Trzeba poczekać?

Przylot do Warszawy najpierw nowej szefowej niemieckiej dyplomacji, zaraz potem samego kanclerza, ledwo wysechł atrament na dokumencie ich powołania, nie dowodzi – przy rozbieżności stanowisk – spoglądania na Polskę z góry. Hitler i Goebbels inaczej rozwiązywali różnice zdań.

Możliwe jednak, że przyrównanie dzisiejszych Niemiec do III Rzeszy bardziej świadczy o tym, iż obydwa państwa w 2021 roku dzielą nie tyle polityczne, co cywilizacyjne różnice. I obecność obydwu we wspólnocie europejskiej różnic tych nie niweluje. Wszak USA potrzebowały aż trzech pokoleń, nim założone w 1776 roku państwo wiek po później, po zakończeniu wojny secesyjnej (1865), terytorialną jedność rozciągnęło na aksjologiczną.

Arkadiusz Stempin – profesor Wyższej Szkoły Europejskiej w Krakowie, politolog, historyk. Autor biografii „Angela Merkel. Cesarzowa Europy"

I Rzeszę (962-1806) w zaświaty wysłał Napoleon. Zagnieżdżona w centrum Europy przez 900 lat swojego istnienia cierpiała na uwiąd władzy centralnej, słabość uprawnień elekcyjnego władcy i nie bardziej niż konkurencja rozpychała się w dobie nowożytnej na kontynencie.

II Rzesza (1871-1918) wybiła się na zaistnienie na fali ogólnoeuropejskiego furroru nacjonalizmu w XIX wieku. Jej akuszer, pruski kanclerz Otto v. Bismarck, dopisał II Rzeszę do kwartetu imperialnych mocarstw: Rosji, Austrii, Francji i Anglii. Razem z pierwszą dwójką dzieło Bismarcka pochłonęła I wojna światowa.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Pałkiewicz na Dzień Ziemi: Pół wieku ekologicznych złudzeń