Pierwsza wojna światowa zaczęła się od incydentu, któremu mogło ukręcić łeb umiędzynarodowienie śledztwa i procesu. Po co się bić, kiedy świat wkraczał wreszcie na drogę rozwoju, nawet carska Rosja odkrywała zalety liberalizmu i rozpoczęła reformy. Nie inaczej z drugą – poborowi mobilizowani w sierpniu 1939 r. wierzyli, że w miesiąc przetrzepią skórę Hitlerowi i triumfalnie wrócą do domów. Nade wszystko Zachód nie miał interesu w umieraniu za Gdańsk; Hitler zaspokoi apetyt na Wschodzie i powróci pokój.

W 2008 r. w Gruzji naiwny Saakaszwili mniemał, że ujdzie mu na sucho zaatakowanie Osetii, bo nie wiedział, że Rosja zgromadziła siły na granicy. Amerykanie, których miał w Tbilisi, nic mu o tym nie powiedzieli, podobnie jak Polakom o gotowym już stanie wojennym. Dramat Iraku zaczął się, gdy młodszy Bush chciał pokazać, że jest mężczyzną, a hekatomba Syrii od powstania słabej frakcji demokratycznej, która wierzyła, że Asad podzieli się władzą. Przykłady można mnożyć. Wojna zawsze ocieka krwią, szaleństwem wodzów i cierpieniem narodu, ale dzieciństwo ma beztroskie.

Czytaj więcej

Łukasz Gadzała: Jak to na wojence ładnie...

Nie jesteśmy bezpieczni. Co głupsi uczestnicy Marszu Niepodległości wzywali wojsko do otwarcia ognia na białoruskiej granicy. Wyobraźmy sobie, co się stanie, gdy uzbrojona wataha wedrze się do Hajnówki, może i Białegostoku? Albo gdy Łukaszenko zakręci kurek gazowy, a Kreml nagle straci ochotę do uruchomienia rurociągu Nord Stream 2? Może być tak, jak w proroczej powieści Kazimierza Wóycickiego „Lista agentury” (Wydawnictwo Nieoczywiste), gdzie Polska – odęta ideą „Wielkiej Lechii” i spreparowaną polityką historyczną – występuje w 2034 r. z NATO i z Unii, aby patrzeć bezsilnie, jak Rosjanie instalują garnizony na Warmii i Mazurach. Nic nie pomoże protest młodzieży odętej równie fałszywymi ideami XIX-wiecznych romantyków.

Trzeba patrzeć uważnie i nieufnie na niewinne dzieciństwo każdej wojny.