Łukasz Warzecha: Prawo kolanem przepychane

PiS znów idzie na rympał i to nie tylko z Polskim Ładem.

Aktualizacja: 03.11.2021 15:06 Publikacja: 02.11.2021 18:50

Po rządach PiS zostanie kilka nieudanych ustaw, które latami będą kształtować naszą rzeczywistość

Po rządach PiS zostanie kilka nieudanych ustaw, które latami będą kształtować naszą rzeczywistość

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Przed dojściem do władzy PiS zapewniał – i trzeba o tym koniecznie przypominać – że nie będzie obywateli niczym zaskakiwał, że będzie ich słuchał i konsultował się z nimi. Zapowiadał również, że zmieni fatalne praktyki legislacyjne poprzedników. Praktyka pierwszej kadencji była zgoła inna: najbardziej fundamentalne dla państwa regulacje były przepychane nocami, z pogwałceniem procedur, błyskawicznie. Ale również te procedowane mniej ekspresowo pchano byle jak i w tempie urągającym jakiejkolwiek staranności, hurtowo odrzucając wszelkie, nawet najrozsądniejsze, poprawki proponowane przez inne ugrupowania.

Sięgnijmy do świeżej książki Stefana Sękowskiego i Tomasza Pułróla „Upadła praworządność. Jak ją podnieść" (wydawnictwo Nowej Konfederacji), gdzie czytamy: „»Tworzenie prawa nie może być ekspresowym, interwencyjnym reagowaniem na bieżące zdarzenia« – pisali działacze PiS-u w swoim programie.

Czytaj więcej

Dla Zjednoczonej Prawicy nie ma alternatywy

Faktycznie, gdy przyjrzymy się, jak to wyglądało wcześniej, zwłaszcza za rządów PO–PSL, z roku na rok prace nad poszczególnymi ustawami trwały coraz krócej. Jak możemy przeczytać w »Barometrze Prawa«, jeszcze w 2005 roku (koniec rządów SLD i początek PiS-u) od wpłynięcia projektu do Sejmu do podpisu prezydenta mijało średnio 198 dni. Później czas ten sukcesywnie się skracał; w 2010 roku było to 170 dni, w 2014 – 151, a w 2015 (koniec rządów PO–PSL i początek rządów PiS-u) – 122. Drastyczny spadek nastąpił w 2016 roku: wówczas nad ustawami pracowano przeciętnie po 77 dni. To i tak nie jest rekord, bo w 2019 roku proces legislacyjny trwał średnio raptem 69 dni; w międzyczasie nieco spowolnił, ale i tak nie wrócił do poziomu sprzed rządów PiS-u".

PiS, niezależnie od sytuacji w Senacie, wrócił do dawnej praktyki jazdy legislacyjnym walcem.

Proces legislacyjny spowolnił po 2019 r. z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że Senat znalazł się w rękach opozycji. Jak korzysta ona z tego narzędzia (często nadzwyczaj nieumiejętnie), to inna sprawa. Ale ten etap prac nad ustawami nie jest już tak szybki jak w pierwszej kadencji PiS. Senat często wykorzystuje w pełni 30 dni, które ma na ewentualne dokonanie zmian w ustawach wpływających z Sejmu. Po drugie, chwilowo proces legislacyjny spowolniły problemy PiS z utrzymaniem sejmowej większości. Te jednak zostały już zażegnane. Nie tylko dlatego, że PiS udało się przeciągnąć na swoją stronę większość posłów Kukiza (przy wydatnej współpracy opozycji), przekupić własnych uciekających posłów (poseł Lech Kołakowski) lub skupić dezerterów z innych ugrupowań, czyniąc im odpowiednie obietnice (posłanka Monika Pawłowska). Również dlatego, że w niektórych sprawach bezmyślne, szkodliwe, nieprzemyślane, opresyjne projekty PiS zyskują entuzjastyczne wręcz poparcie Lewicy, a czasami nawet PO.

PiS, niezależnie od sytuacji w Senacie, wrócił więc do dawnej praktyki jazdy legislacyjnym walcem. Walec toczy się wprawdzie minimalnie wolniej niż w pierwszej kadencji, ale jest tak samo ciężki. Pokazują to dwa najnowsze przykłady.

Porażka nie do odrobienia

Pierwszy to Polski Ład. Program, który miał być dla PiS kołem napędowym, okazał się wizerunkowym obciążeniem. Wobec sprzeciwu z wielu stron był wielokrotnie przerabiany, wobec czego nikt już za bardzo nie wie, co ostatecznie zawiera w szczegółach, ale jego główne założenia pozostały niezmienne: brak możliwości odliczania składki zdrowotnej, uderzenie w lepiej zarabiających oraz potężna redystrybucja. Ten ostatni czynnik jest szczególnie groźny w czasach szalejącej inflacji, bo wpuszczenie na rynek większej ilości pieniędzy niechybnie zwiększy ją jeszcze bardziej. A i tak po raz kolejny pobiła właśnie rekord (6,8 proc. w październiku).

Jasne jest, że PiS jako partia socjalnej lewicy nie musi realizować programu liberalnego. Nie o to jednak chodzi, ale o to, że ogromna ustawa podatkowa została przekazana posłom niemal tuż przed pierwszym głosowaniem, co już jest złamaniem wszelkich zasad solidnej legislacji, zwłaszcza w sprawach tak ważnych i skomplikowanych jak system podatkowy. W trakcie prac parlamentarnych dokonano w niej zmian, komplikujących dodatkowo i tak niezmiernie już nieprzejrzysty system, a teraz – po podpisie prezydenta – przepisy mają zacząć obowiązywać od kolejnego roku, stawiając polskich przedsiębiorców praktycznie pod ścianą. O odsunięcie uchwalenia ustawy apelowały i organizacje pracodawców, i rzecznik praw obywatelskich, ale PiS był oczywiście na te apele głuchy, zaś Jarosław Kaczyński skwitował je w wywiadzie dla RMF krótko: jak jest duża zmiana, to problemy muszą być. Odpowiednią poprawkę wprowadził Senat. Gdyby została zaakceptowana, ustawa podatkowa weszłaby w życie dopiero od stycznia 2023 r. (a więc nie zdążyłaby wywrzeć wrażenia na wyborcach). Tę poprawkę odrzucono 231 głosami, w tym trzema z koła Kukiz'15 (tradycyjnie bez Stanisława Tyszki) oraz dwoma posłów niezależnych: Łukasza Mejzy i Zbigniewa Ajchlera.

Dlaczego PiS tak parł do przegłosowania ustawy i wejścia przepisów w życie ze skandalicznie krótkim vacatio legis, jest dość oczywiste: niezależnie od tego, że wizerunkowo Polski Ład jest porażką raczej nie do odrobienia, jest też – poza sytuacją na wschodniej granicy, ale ta jest w dużej mierze niezależna od PiS i również niesie ze sobą spore ryzyka – jedynym planem na utrzymanie bazy wyborców, coraz bardziej zniechęconych rosnącymi kosztami życia. Mówiąc brutalnie: PiS przejechał się walcem po przedsiębiorcach, zamierza dołożyć paliwa inflacji, skomplikować jeszcze bardziej i tak dramatycznie złożony system podatkowy, byle ratować poparcie przed wyborami.

Budżet ważniejszy, a nie bezpieczeństwo

Drugi projekt przepchnięty w podobny sposób to drastyczna podwyżka mandatów. Ta regulacja jest podręcznikowym wręcz przykładem populizmu prawnego. Wielu ekspertów – w tym ze środowiska rzeczoznawców zajmujących się wypadkami drogowymi, spośród byłych funkcjonariuszy służb związanych z ruchem drogowym (Marek Konkolewski), spośród organizacji społecznych – wskazywało na niezliczone wady projektu: skrajne zachwianie proporcji między winą a wymiarem kary, podwyższenie mandatów do jednego z najwyższych w Europie poziomów w relacji do średnich zarobków, brak merytorycznego uzasadnienia dla wielu rozwiązań. Dlaczego likwiduje się kursy, pozwalające skasować punkty karne? Dlaczego drastycznie podwyższa się grzywnę (do 30 tys.), którą sąd może wymierzyć za wykroczenia nieniosące ze sobą żadnego zagrożenia? Dlaczego nie rozróżnia się rodzajów dróg, na których doszło do wykroczenia (droga szybkiego ruchu, obszar niezabudowany, obszar zabudowany)?

Posiedzenia komisji zajmującej się projektem miały przebieg wręcz karykaturalny. Przy histerycznym momentami wsparciu Lewicy, domagającej się sankcji jeszcze bardziej drakońskich, PiS lekceważył nawet najbardziej merytoryczne uwagi. Przed przekazaniem ustawy Senatowi odrzucono sensowną poprawkę Konfederacji, która proponowała, aby grzywna była zmniejszana o 30 proc. w przypadku opłacenia w ciągu 15 dni. Dlaczego tę propozycję odrzucono? Odpowiedź może być tylko jedna: bo to zmniejszyłoby wpływy do budżetu, a to one, nie bezpieczeństwo na drogach, są główną motywacją projektu.

W tej sprawie PiS ma niestety sojuszników w opozycji – pod populizmem prawnym władzy ostatecznie w głosowaniu podpisali się niemal wszyscy jej posłowie poza Konfederacją i pojedynczymi osobami z innych klubów (w tym trojgiem posłów z PiS).

Innym przykładem takiego podejścia – choć na razie jedynie w postaci bardzo ogólnych założeń – jest ustawa o obronie ojczyzny, zaprezentowana w zarysie przez Mariusza Błaszczaka i Jarosława Kaczyńskiego. Ustawa, kształtująca na lata system obrony państwa, powinna powstawać w porozumieniu z ekspertami, wojskowymi, think tankami, a przede wszystkim przynajmniej z tą częścią opozycji, która gotowa jest współpracować przy jej tworzeniu. Zamiast tego dwaj politycy partii rządzącej ogłaszają niespodziewanie całkowicie arbitralnie przyjęte wytyczne i każą podziwiać. Tak można wywołać kolejny polityczny konflikt, ale na pewno nie stworzyć trwałą strategię polskiej obronności.

W bilansie po rządach PiS pozostanie dramatyczne zepsucie praktyki legislacyjnej. To, co i tak nie działało zbyt dobrze, partii Jarosława Kaczyńskiego udało się jeszcze bardziej popsuć. Prócz tego – co być może jeszcze gorsze – następcy dostaną legitymację do działania w podobny sposób: już w ogóle bez żadnych oporów, z lekceważeniem wszystkich głosów krytycznych, byle jak, byle szybciej. W spadku PiS pozostawi obywatelom co najmniej kilka przepchniętych na rympał projektów, które będą naszą rzeczywistość kształtować latami, a których zapewne nikt z różnych przyczyn nie ruszy.

Autor jest publicystą „Do Rzeczy"

analizy
Marek Kozubal: To nie czasy księżnej Diany. Zaminujemy granicę z Rosją i Białorusią?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Dwie drogi Ameryki i Europy
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń