Proces legislacyjny spowolnił po 2019 r. z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że Senat znalazł się w rękach opozycji. Jak korzysta ona z tego narzędzia (często nadzwyczaj nieumiejętnie), to inna sprawa. Ale ten etap prac nad ustawami nie jest już tak szybki jak w pierwszej kadencji PiS. Senat często wykorzystuje w pełni 30 dni, które ma na ewentualne dokonanie zmian w ustawach wpływających z Sejmu. Po drugie, chwilowo proces legislacyjny spowolniły problemy PiS z utrzymaniem sejmowej większości. Te jednak zostały już zażegnane. Nie tylko dlatego, że PiS udało się przeciągnąć na swoją stronę większość posłów Kukiza (przy wydatnej współpracy opozycji), przekupić własnych uciekających posłów (poseł Lech Kołakowski) lub skupić dezerterów z innych ugrupowań, czyniąc im odpowiednie obietnice (posłanka Monika Pawłowska). Również dlatego, że w niektórych sprawach bezmyślne, szkodliwe, nieprzemyślane, opresyjne projekty PiS zyskują entuzjastyczne wręcz poparcie Lewicy, a czasami nawet PO.
PiS, niezależnie od sytuacji w Senacie, wrócił więc do dawnej praktyki jazdy legislacyjnym walcem. Walec toczy się wprawdzie minimalnie wolniej niż w pierwszej kadencji, ale jest tak samo ciężki. Pokazują to dwa najnowsze przykłady.
Porażka nie do odrobienia
Pierwszy to Polski Ład. Program, który miał być dla PiS kołem napędowym, okazał się wizerunkowym obciążeniem. Wobec sprzeciwu z wielu stron był wielokrotnie przerabiany, wobec czego nikt już za bardzo nie wie, co ostatecznie zawiera w szczegółach, ale jego główne założenia pozostały niezmienne: brak możliwości odliczania składki zdrowotnej, uderzenie w lepiej zarabiających oraz potężna redystrybucja. Ten ostatni czynnik jest szczególnie groźny w czasach szalejącej inflacji, bo wpuszczenie na rynek większej ilości pieniędzy niechybnie zwiększy ją jeszcze bardziej. A i tak po raz kolejny pobiła właśnie rekord (6,8 proc. w październiku).
Jasne jest, że PiS jako partia socjalnej lewicy nie musi realizować programu liberalnego. Nie o to jednak chodzi, ale o to, że ogromna ustawa podatkowa została przekazana posłom niemal tuż przed pierwszym głosowaniem, co już jest złamaniem wszelkich zasad solidnej legislacji, zwłaszcza w sprawach tak ważnych i skomplikowanych jak system podatkowy. W trakcie prac parlamentarnych dokonano w niej zmian, komplikujących dodatkowo i tak niezmiernie już nieprzejrzysty system, a teraz – po podpisie prezydenta – przepisy mają zacząć obowiązywać od kolejnego roku, stawiając polskich przedsiębiorców praktycznie pod ścianą. O odsunięcie uchwalenia ustawy apelowały i organizacje pracodawców, i rzecznik praw obywatelskich, ale PiS był oczywiście na te apele głuchy, zaś Jarosław Kaczyński skwitował je w wywiadzie dla RMF krótko: jak jest duża zmiana, to problemy muszą być. Odpowiednią poprawkę wprowadził Senat. Gdyby została zaakceptowana, ustawa podatkowa weszłaby w życie dopiero od stycznia 2023 r. (a więc nie zdążyłaby wywrzeć wrażenia na wyborcach). Tę poprawkę odrzucono 231 głosami, w tym trzema z koła Kukiz'15 (tradycyjnie bez Stanisława Tyszki) oraz dwoma posłów niezależnych: Łukasza Mejzy i Zbigniewa Ajchlera.
Dlaczego PiS tak parł do przegłosowania ustawy i wejścia przepisów w życie ze skandalicznie krótkim vacatio legis, jest dość oczywiste: niezależnie od tego, że wizerunkowo Polski Ład jest porażką raczej nie do odrobienia, jest też – poza sytuacją na wschodniej granicy, ale ta jest w dużej mierze niezależna od PiS i również niesie ze sobą spore ryzyka – jedynym planem na utrzymanie bazy wyborców, coraz bardziej zniechęconych rosnącymi kosztami życia. Mówiąc brutalnie: PiS przejechał się walcem po przedsiębiorcach, zamierza dołożyć paliwa inflacji, skomplikować jeszcze bardziej i tak dramatycznie złożony system podatkowy, byle ratować poparcie przed wyborami.
Budżet ważniejszy, a nie bezpieczeństwo
Drugi projekt przepchnięty w podobny sposób to drastyczna podwyżka mandatów. Ta regulacja jest podręcznikowym wręcz przykładem populizmu prawnego. Wielu ekspertów – w tym ze środowiska rzeczoznawców zajmujących się wypadkami drogowymi, spośród byłych funkcjonariuszy służb związanych z ruchem drogowym (Marek Konkolewski), spośród organizacji społecznych – wskazywało na niezliczone wady projektu: skrajne zachwianie proporcji między winą a wymiarem kary, podwyższenie mandatów do jednego z najwyższych w Europie poziomów w relacji do średnich zarobków, brak merytorycznego uzasadnienia dla wielu rozwiązań. Dlaczego likwiduje się kursy, pozwalające skasować punkty karne? Dlaczego drastycznie podwyższa się grzywnę (do 30 tys.), którą sąd może wymierzyć za wykroczenia nieniosące ze sobą żadnego zagrożenia? Dlaczego nie rozróżnia się rodzajów dróg, na których doszło do wykroczenia (droga szybkiego ruchu, obszar niezabudowany, obszar zabudowany)?