To miała być przepustka do ligi największych. W miejsce polityki zagranicznej opartej na integracji z instytucjami Zachodu ekipa PiS postawiła na system coraz szerszych kręgów obracających się wokół Polski. Najściślejszy nazywał się Wyszehrad. Dalej było Trójmorze obejmujące kraje od Estonii po Bułgarię. Jeszcze szerszy krąg sięgał po Gruzję i Ukrainę. Gwarantem tego układu miały być Stany Zjednoczone Donalda Trumpa, który w Warszawie znalazł nie tylko ideologicznego sojusznika, ale przede wszystkim narzędzie ograniczenia wpływów Niemiec w Europie Środkowej.
Biden stawia na Niemcy
Dziś cała ta konstrukcja runęła. Śmiertelny cios pierwszemu z tych kręgów – Wyszehradowi – zadał konflikt o Turów. Gdy Czechy wystąpiły przeciw Polsce do Trybunału Sprawiedliwości UE, rzecz we Wspólnocie wyjątkowa, umowę o realnej współpracy w ramach V4 należy między bajki włożyć. Odpowiedzialność Polski za tą porażkę jest ogromna: nie mając nawet ambasadora w Pradze, rząd nie dostrzegł narastającej frustracji nad Wełtawą z powodu imperialnych ambicji Polski i jej skłonności do bezustannych konfliktów z Brukselą.
Czytaj więcej
"Z uwagi na zalecenia lekarskie minister Zbigniew Rau zmuszony jest do ograniczenia swojej aktywności" - przekazało Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Padł jednak i drugi krąg – Trójmorze. Tu powód jest inny: radykalny zwrot w polityce zagranicznej Ameryki. Biden już nie chce rywalizować z Niemcami, ale raczej traktuje je jako głównego partnera w Europie. O geopolitycznym projekcie, który ma wyrzucić Niemców z Europy Środkowej, nikt nie chce nad Potomakiem słyszeć.
Polska zostaje sprowadzona do roli, którą odgrywała przed przejęciem władzy przez PiS: kraju średniej wielkości, który dla zabezpieczenia się przed agresywną Rosją i w celu kontynuacji procesu nadrabiania cywilizacyjnych zaległości powinien blisko współdziałać tak z Waszyngtonem, jak i Brukselą.