Uznanie przyrodzonej i niezbywalnej godności ma swoje korzenie w doświadczeniach dwóch wojen światowych, w doświadczeniu – jak mówi Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 r. – „aktów barbarzyństwa, które wstrząsnęły sumieniem ludzkości". Stąd w nowym brzmieniu Katechizmu pojawia się stwierdzenie: „Dziś coraz bardziej umacnia się świadomość, że osoba nie traci swej godności"; jest to wciąż trwający proces.
Cezary Kościelniak dąży do relatywizacji tej fundamentalnej dla współczesnych porządków prawnych kategorii (ja bym powiedział – fundamentalnej dla współczesnej kultury). Pisze on: „Pojęcie to [godności] jest jednak szerokie i można na nim budować sprzeczne poglądy moralne." Trochę racji w tym stwierdzeniu jest. Wypadałoby jednak wskazać pole zasadniczej zgody (i to zarówno w prawie, jak i filozofii) dotyczącej rdzenia tego pojęcia. Podążając przede wszystkim za Immanuelem Kantem (można jednak sięgnąć i do Tomasza z Akwinu i starszej tradycji filozoficznej) uznaje się, że podmiot godności nie może być traktowany czysto instrumentalnie, przedmiotowo, że jest celem samym w sobie (mówiąc fachowo: ma charakter autoteliczny) – zatem cel jego istnienia nie może być sprowadzony do dobra gatunku, państwa, narodu czy realizacji wzniosłych idei. O ile nieutracalność godności znajduje wyraz w uznaniu je przyrodzoności i niezbywalności (także równości), to zakaz czysto instrumentalnego traktowania człowieka i jego bycie celem samym w sobie, znajduje wyraz w uznaniu nienaruszalności godności czy nienaruszalności osoby. Chodzi przy tym o nienaruszalność w porządku normatywnym: nie wolno traktować człowieka czysto instrumentalnie, choć faktycznie tak się go niekiedy traktuje, także stanowiąc i stosując prawo.
Potrzebę oparcia porządków prawnych na nieutracalnej i nienaruszalnej godności dostrzeżono w kontekście sytuacji, gdy większość członków społeczeństwa, opanowana zbrodniczą ideologią, się myliła; gdy człowieka poświęcano w imię idei narodowego socjalizmu czy komunizmu, a w konsekwencji, także i w imię dobra abstrakcyjnie pojętych zbiorowości. Sugerując, że kara śmierci jest potrzebna jako symboliczny znak klęski ideologii ludobójstwa, Cezary Kościelniak wpisuje swój wywód w argumentację opartą na czysto instrumentalnym traktowaniu człowieka.
Uznanie nienaruszalnej godności za aksjologiczną podstawę prawa ma zabezpieczać prawo przed jego oderwaniem od właściwego mu celu, którym jest dobro konkretnych ludzi; ma zapobiegać myśleniu – mówiąc językiem Kajfasza z Ewangelii – że „warto, aby jeden człowiek zginął za naród" (J 18, 14). Ani naród, ani państwo, ani system prawny istnieją jako cele same w sobie. Ich wartość (także swoista godność) jest „nadbudowana" na wartości człowieka, którego dobru służą. Doświadczenie historyczne systemów totalitarnych nie pozostawia dziś wątpliwości, że bywają sytuacje, gdy – mówiąc za Platonem (Prawa, 770c-e) – lepiej, aby państwo rozpadło się w gruzy i lepiej pójść na wygnanie.
c. Godność osobowościowa
Cezary Kościelniak sugeruje, że człowiek może się zrzec swojej godności. Pyta retorycznie: „Czy wielokrotny morderca, ludobójca lub zwyrodnialec, nieżałujący za swoje czyny nie zrzekł się sam godności człowieka?", „Czy odbywający karę zwyrodnialcy, śmiejący się ze swoich ofiar nie tracą przez to godności?" Na gruncie współczesnych ujęć godności odpowiedź twierdząca jest w pełni dopuszczalna i w niczym nie przekreśla tego, co wyżej powiedziano, jednak w grę wchodzi godność osobowościowa. Sięgając moralnego dna, sięga się jednocześnie dna godności osobowościowej, wręcz się ją traci. Prowadząc taki wywód wypada jednak wprowadzić podstawowe rozróżnienia, czego autor tekstu nie czyni. Może być tak, że ktoś odrzuca istnienie nieutracalnej (przyrodzonej, niezbywalnej i równej) i nienaruszalnej godności. Niemniej jednak na gruncie współczesnej nauki prawa i filozofii wypada jasno powiedzieć, że postępuje się wbrew rozwiązaniom powszechnie przyjętym w systemach prawnych będących reakcją na bezprawie totalitaryzmów. Wypada też jasno opowiedzieć się, że na godności osobowościowej opiera się przysługiwanie podstawowych praw: tyle praw, ile moralnej zasługi, wyciągając wszystkie tego konsekwencje. Należałoby też jasno uświadomić czytelnikowi, że w grę wchodzi odrzucenie podstawowych wniosków dotyczących podstaw prawa i kultury, które wyciągnięto w obliczu okrucieństw dwóch wojen światowych i faktycznie funkcjonujących systemów totalitarnych.
3. Kilka uwag szczegółowych
W trosce o należyty poziom dyskusji warto jeszcze zastanowić się nad niektórymi argumentami, czy raczej sugestiami sformułowanymi przez Cezarego Kościelniaka. Pisze on, że „odsiadujący wyrok psychopata może również zza krat nękać psychicznie rodziny ofiar, korzystając np. z prawa do korespondencji". Kontekst wskazuje jednoznacznie, że ma to być argument na rzecz uśmiercenia potencjalnego sprawcy nękania za pomocą korespondencji. Czy naprawdę lepiej jest człowieka uśmiercić niż w inny sposób zapobiegać nękaniu ofiary? Autor sugeruje również, że kara śmierci jest dobrym rozwiązaniem, bo zabezpiecza przed niedoskonałościami systemu prawnego prowadzącymi do uwolnienia skazanych na dożywotnie więzienie. Śmierć człowieka okazuje się lekarstwem na niedbalstwo ustawodawcy. Typowy przykład czysto instrumentalnego potraktowania człowieka dla sprawności działania systemu prawnego. Dopuszczenie kary śmierci jest daniem prawodawcy prostego (acz okrutnego) narzędzia naprawiania swoich błędów. Kolejnym pozornym argumentem na rzecz utrzymania kary śmierci jest twierdzenie (jak pisze autor tekstu, za św. Tomaszem z Akwinu), że „elementem godności ludzkiej jest wolność człowieka, a wraz z nią przyjmowanie konsekwencji za swoje czyny". Wolność człowieka daje się powiązać z odpowiedzialnością i karą, jednak dostrzegając to powiązanie trudno dostrzec jest rację uznania, że śmierć jest karą należną człowiekowi. Czy jeśli prawo będzie przewidywało karę śmierci za zaśmiecanie ulicy, to czy uznanie wolności i odpowiedzialności człowieka będzie argumentem na rzecz zasadności tej kary? Autor analizowanego tekstu nie zachowuje też spójności tego argumentu, gdy sugeruje (przyjmuje), że godność jest utracalna. Jeżeli by tak było, przestępca wychodziłby z pola odpowiedzialności moralnej i również kara jako należna, sprawiedliwa odpłata traciłaby sens. Unicestwienie przestępcy można by wówczas postrzegać jako usunięcie zbędnego (potencjalnie szkodliwego) przedmiotu z przestrzeni publicznej.
Czytelnik obeznany choć trochę z dyskusjami wokół dopuszczalności kary śmierci postawić też musi pytanie, dlaczego Cezary Kościelniak nawet nie wspomina o jednym z koronnych argumentów przeciwko karze śmierci, jakim są pomyłki sądowe, przynoszące w tym wypadku radykalnie nieodwracalne skutki. Na osobną uwagę zasługuje próba sprowadzenia przez Cezarego Kościelniaka nowego stanowiska katechizmowego do absurdu, poprzez wskazanie, że przyjąwszy je trzeba by uznać zapadłe w procesie norymberskim wyroki za sprzeczne z nauką Kościoła. Jego argument byłby trafny przy ahistorycznym traktowaniu nauki Kościoła. Obecne stwierdzenia są wprost powiązane, po pierwsze, z dzisiejszymi możliwościami izolowania zbrodniarzy; po drugie, z umocnieniem się świadomości, że „osoba nie traci swej godności nawet po popełnieniu najcięższych przestępstw" oraz rozpowszechnieniem nowego rozumienia sensu sankcji karnych stosowanych przez państwo. Ahistoryczne podejście do katechizmowej nauki Kościoła zdaje się być jednak w świetle analizowanego tekstu Katechizmu nie do przyjęcia. Nie mam też wątpliwości, że wyrażona w Katechizmie nauka moralna Kościoła uległa zmianie i Cezary Kościelniak ma rację, że zapadłe w procesie norymberskim wyroki skazujące na śmierć są sprzeczne z obecną nauką Kościoła. Uważam, że trzeba z tego wyciągnąć kolejny wniosek, mianowicie taki, że zatwierdzając zmianę papież Franciszek daje wyraz poglądowi, że nauka Kościoła może niekiedy nietrafnie (w sposób niepełny, jednak z dramatycznymi konsekwencjami, prowadzącymi do sprzecznych postulatów działania) rozpoznawać rzeczywistość moralną. Jeśli rzeczywistość moralna jest czymś obiektywnym, zawierającym powtarzalne struktury, które podlegają ocenie, to naturalne są nie tylko omyłki jednych, ale i to, że ktoś inny może rozpoznać lepiej, że sumienie poszczególnych ludzi może zawierać trafniejszy osąd moralny niż pogląd zawarty w tradycyjnym nauczaniu Kościoła. Z takim podejściem do omylności w sprawach moralnych dobrze koreluje słynne już stwierdzenie z Amoris laetitia, mające wymiar duszpasterski, że „Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować" (37).
Uwagi końcowe
Za zakończenie niech posłuży jedna refleksja dotycząca sprawy, jak sądzę, najważniejszej – pojmowania godności. Czy można za pomocą samych racjonalnych argumentów, „przy biurku" czy na sali wykładowej, przekonać kogoś do uznania godności osobowej? Myślę, że obok intelektualnego ważenia argumentów potrzebne jest wskazanie na pewne doświadczenie, niekoniecznie osobiste. Pozostaje nadzieja, którą ostatnio niestety zaczynam tracić, że wchodzącym w dorosłość pokoleniom nie będzie potrzebne własne doświadczenie bezmiaru systemowego okrucieństwa dokonywanego w imię „szlachetnych" idei.
Marek Piechowiak jest profesorem nauk prawnych, dr. habilitowanym filozofii i profesorem w Szkole Prawa Uniwersytetu SWPS