Polski łże-liberalizm

Skoro to, co mamy w Polsce, jest nazywane liberalizmem, to gdzie mają poszukiwać inspiracji przeciwnicy tych wszystkich niedorzeczności gospodarczych, prawnych i podatkowych jak nie w marksizmie? – twierdzi Robert Gwiazdowski, prawnik i ekonomista

Aktualizacja: 29.02.2008 01:31 Publikacja: 29.02.2008 01:30

Polski łże-liberalizm

Foto: Rzeczpospolita

Przez łamy prasy przetoczyły się niedawno dwie debaty: o modzie na marksizm oraz o kryzysie i szansach liberalizmu. Ostatnio przeczytałem, że kryzys na rynku kredytów hipotecznych w USA jest ostatecznym dowodem upadku liberalnych recept gospodarczych! A który to niby, do licha, liberał wymyślił te kredyty, czy jakieś instrumenty pochodne? Albo pieniądz papierowy?

Sytuacja na rynku kredytów hipotecznych w USA i jej konsekwencje dla tak zwanych rynków finansowych mają tyle wspólnego z klasycznym liberalizmem, co nacjonalizacja przemysłu w imię sprawiedliwości dziejowej! Pozwolę sobie na postawienie tezy dość przewrotnej: im więcej będzie tego typu debat wokół liberalizmu, tym popularniejszy będzie marksizm.

W Polsce Anno Domini 1990 realizowano podobno reformy liberalne i wprowadzono monetaryzm. Milton Friedman, twórca monetaryzmu, który odwiedził nasz kraj razem z Ronaldem Reaganem, gdy mu wytłumaczono, co to jest popiwek (przypomnę: podatek od ponadnormatywnego wzrostu wynagrodzeń), powiedział: „jak to jest monetaryzm, to ja jestem keynesista”.

Młodzi ludzie, odczuwając na własnej skórze skutki przemian, a z drugiej strony obserwując, jakie korzyści czerpali inni, podsumowują: „jak to był liberalizm, to my jesteśmy marksiści”. W końcu bycie marksistą nic nie kosztuje. Także marksiści dostaną od państwa becikowe, zasiłek dla bezrobotnych, a w przyszłości emeryturę. Nędzną, bo nędzną, ale zawsze jakąś.

Głoszenie głupich idei jest podobne do palenia trawki: podyktowane modą, chęcią ucieczki od rzeczywistości czy zaimponowania komuś własnym buntem. Różnica jest taka, że po trawce łeb pęka palącemu, a głoszenie głupich idei w krótkiej perspektywie nie boli tego, który je głosi. Niestety, w dłuższej perspektywie boli wszystkich pozostałych.

Żeby młodzi ludzie nie ćpali trawki, trzeba im znaleźć alternatywę. Żeby młodzi ludzie nie ćpali marksizmu, też muszą mieć co robić. Pozwala na to liberalizm. Ale ten klasyczny, a nie jego podróbki od popiwku.

Choć liberalizm był dzieckiem oświecenia, to trzeba dostrzec różnice między oświeceniem anglo-szkockim i kontynentalnym, czyli de facto francuskim. Antyreligijny liberalizm kontynentalny, który doprowadził do oderwania wolności od moralności i odpowiedzialności za własne postępowanie, nie jest tożsamy z liberalizmem jako takim.

Przedstawiciele oświecenia anglo-szkockiego i twórcy klasycznego liberalizmu podzielali podstawowe wartości kultury judeochrześcijańskiej, podczas gdy przedstawiciele oświecenia francuskiego ją kontestowali. Z punktu widzenia obrońców wiary i moralności, za jakich uchodził w owym czasie Kościół katolicki, twórcy zza kanału La Manche byli innowiercami. A liberałowie z kontynentu z kolei to wyznawcy Woltera, który wypalił kiedyś, że nie będzie na świecie dobrze, „dopóki nie powiesi się ostatniego króla na kiszkach ostatniego księdza”.

Stanowisko polskich liberałów po roku 1989 wobec religii było ambiwalentne. Z jednej strony nie bardzo mogli sobie pozwolić na otwarte zdystansowanie się od Kościoła katolickiego, którego głową pozostawał „nasz” papież, ale z drugiej strony w umizgach do polskich yuppies nie można było za bardzo odwoływać się do dekalogu. A szkoda, bo jak wynika z twórczości Adama Smitha i działalności wcielających jego idee w życie założycieli Stanów Zjednoczonych, gospodarka i etyka pozostają ze sobą w związkach nierozerwalnych.

Jak ma się polska rzeczywistość do podstawowych idei klasycznego liberalizmu? Poza liberalnym sloganem rozpowszechnionym przez Lecha Wałęsę, że ludziom trzeba dać wędkę, a nie rybę, nie było takiego momentu w historii Polski po roku 1989, żeby rządzący wykazali wiarę w człowieka. A slogan z wędką i rybą stał się żałosny, gdy okazało się, że na łowienie ryb trzeba mieć specjalne pozwolenie, a za samo zamoczenie kija trzeba płacić wysokie podatki.

Podstawą liberalnego ustroju politycznego jest podział władzy – nie tylko podział formalny, ale i faktyczny. Tymczasem postulat Janusza Korwin-Mikkego, żeby ministrowie nie mogli być jednocześnie posłami, wywoływał jedynie uśmiechy politowania. Lider UPR doprowadził zresztą do tego, że nawet jak mówi coś rozsądnego, to i tak nikt go nie słucha.

Klasyczny liberalizm dość sceptycznie podchodzi do udziału mas w procesie sprawowania władzy, choć dostrzega poważne argumenty przemawiające za demokracją. Uznanie rządów większości za metodę podejmowania decyzji nie oznacza przecież wcale uznania ich za autorytet rozstrzygający. Fakt, że większość czegoś chce, nie przesądza, że jest to dobre.

Toteż dla dobra demokracji trzeba wprowadzić pewne jej ograniczenia. Tam, gdzie rozstrzyga się o sprawach całego społeczeństwa, potrzeba zgromadzenia reprezentującego nie partykularne interesy, lecz decydującego o tym, co jest słuszne. Istnieją jednak rzeczy, o których nawet senat mędrców nie ma prawa rozstrzygać. A tymi, wyłączonymi spod regulacji ustawowej zagadnieniami są właśnie mechanizmy funkcjonowania gospodarki rynkowej.

Ale który z liberalnych polityków ogarniętych żądzą wygrania wyborów w celu mianowania prezesa KGHM, Orlenu, PZU itd. (oczywiście pod hasłem ustanowienia dobrego rządu dla Polski) powie wyborcom, że dla dobra demokracji należy ograniczyć nieco demokrację? Wraz z rozwojem funkcji państwa parlamentarzyści nie przypominają już niczym ławy przysięgłych decydujących na podstawie intuicji o „sprawiedliwości”.

Skoro uchwalają tak skomplikowane ustawy dotyczące materii gospodarczych, to może powinni coś niecoś o gospodarce wiedzieć. Wprowadzają licencje dla pośredników na rynku nieruchomości, a sami bez żadnych licencji uchwalają ustawy o planowaniu przestrzennym i gospodarce gruntami. Pewne cenzusy wieku i wykształcenia czy choćby służby publicznej – jak w Konstytucji kwietniowej – w wyborach do Senatu wcale nie byłyby mniej demokratyczne niż obowiązująca ordynacja „proporcjonalna” sprawiająca, że o tym, kto będzie zasiadał w parlamencie, decydują partyjni bossowie układający listy wyborcze, na których mają się znaleźć w odpowiedniej proporcji ci, którzy mogą być lokomotywami wyborczymi, i ci, którzy będą pamiętali, że mają głosować tak, jak liderzy każą.

Klasyczny liberalizm uznawał własność prywatną za święte i nienaruszalne prawo natury. Własność czyni człowieka wolnym, bo tylko ten, kto nie musi liczyć się z innymi, a zwłaszcza z rządem, w sprawach dotyczących swych elementarnych potrzeb może cieszyć się niezależnością. Tam, gdzie nie ma osobistej kontroli nad życiem gospodarczym, nie ma prywatnej własności, tam wolność jest pustym słowem.

Czy polska praktyka po roku 1989 miała cokolwiek wspólnego z tą zasadą? Odpowiedź brzmi: nie. Sztandarem przemian było uwłaszczenie gmin. Zważywszy, że samorządowa ordynacja wyborcza jest powtórzeniem ordynacji parlamentarnej, nastąpiło de facto uwłaszczenie lokalnych liderów partyjnych. Na szczeblu krajowym zapadają decyzje, kto zostanie prezesem Orlenu itd., a na szczebelku lokalnym, kto będzie prezesem zakładu oczyszczania miasta czy przedsiębiorstwa taksówkowego.

A podatki? Paradoksalnie o polskich przedsiębiorców najbardziej zadbał postkomunista Leszek Miller, wprowadzając podatek liniowy w wysokości 19 proc. „Liberałowie” na początku lat 90. ustanowili podatek dochodowy z tak skonstruowaną progresją, że uniemożliwili legalną akumulację kapitału i rozwój klasy średniej.

Żeby młodzi ludzie nie ćpali trawki, trzeba im znaleźć alternatywę. Żeby młodzi ludzie nie ćpali marksizmu, muszą mieć co robić. Pozwala na to liberalizm

Wynikiem tego musiało być osłabienie bodźców do angażowania się w działania produkcyjne, co z kolei prowadziło do niższego poziomu pracy, oszczędności, inwestycji, podejmowania ryzyka i przedsiębiorczości. Podatek w wysokości 40 – 45 proc. od dochodów przewyższających równowartość 15 tysięcy dolarów rocznie był dla przedsiębiorców psychicznie i ekonomicznie nie do zaakceptowania. W innych państwach kwoty tego rzędu w tym samym czasie bywały w ogóle zwolnione od opodatkowania albo opodatkowane stawką znacznie niższą. A nawet jeżeli koszty utrzymania w tych krajach były średnio wyższe niż w Polsce, to nie dotyczyło to klasy średniej, a zwłaszcza przedsiębiorców, gdyż koszt prowadzenia firmy, na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie tańsze były komputery, telefony i połączenia telefoniczne, samochody i benzyna, był niższy niż w Polsce. Żeby konkurować, trzeba było działać, przynajmniej w jakimś zakresie, w szarej strefie! Czy były to rozwiązania liberalne? Wolne żarty!Co więcej, na wynagrodzenia za pracę podwyższono „składki ubezpieczeniowe”. W roku 1989 tak zwana składka na ZUS wynosiła 38 proc. W okresie „rządów liberalnych” zaczęto ją jednak podnosić, aż w roku 1994 już za „pierwszego SLD” doszła do 45 proc. Ale podstawę jej obliczania podwyższono o 20 proc. od stycznia roku 1992, gdy wprowadzono podatek dochodowy od osób fizycznych.

Adam Smith sformułował podstawowe zasady, na których musi się opierać każdy system podatkowy, a które do dziś są podzielane przez większość teoretyków skarbowości, niezależnie od wyznawanych przez nich poglądów. Są to zasady: równości, pewności, dogodności i taniości podatków.Zasada równości zakładała, że wszyscy podatnicy uzyskujący taki sam dochód powinni być tak samo traktowani, bez żadnych przywilejów. Była ona w istocie zasadą powszechnego opodatkowania. Miała więc charakter iście rewolucyjny i wpisywała się zarówno w filozofię, jak i praktykę polityczną XVIII wieku. Podatki mieli płacić wszyscy bez względu na pochodzenie i wszyscy płacący podatki mieli mieć takie same prawa. Początkowo oznaczało to zaakceptowanie cenzusu majątkowego w rodzących się demokracjach w myśl zasady, że o sprawach państwa mogą wypowiadać się tylko ci, którzy łożą na jego utrzymanie. Zasada ta była wymierzona nie tylko w „uciemiężoną klasę robotniczą”, jak widzieli to socjaliści, ale także w zbankrutowaną arystokrację.

Z upływem czasu postępy demokracji sprawiły, że coraz więcej do powiedzenia w państwie mieli ci, którzy najmniej przyczyniali się do jego utrzymania. Ich polityczna dominacja doprowadziła do zachwiania zasady powszechności opodatkowania. Coraz częściej liczniejsze grupy pod różnymi pretekstami były zwalniane z takiego, czy innego podatku, co nie przeszkadzało im w odgrywaniu istotnej roli politycznej.

W Polsce podatku dochodowego nie płacą rolnicy. Tym samym wielu wyborcom absolutnie obojętna jest wysokość stawek podatku dochodowego i deklaracje różnych ugrupowań politycznych w tej sprawie. Ale czy trzeba ich dziś tym podatkiem uszczęśliwić – jak tego chce liberalna Platforma Obywatelska? Czy nie lepiej byłoby, opierając się na doświadczeniach „miastowych”, ten najgorszy z możliwych podatków od razu zlikwidować?

Pozostałe trzy zasady podatkowe Smitha mają charakter techniczny i są uniwersalne bez względu na przesłanki filozoficzne, polityczne i ekonomiczne, na jakich jest zbudowany system podatkowy. Zasada druga mówi o pewności podatków, które muszą być precyzyjnie i jasno określone, a nie kształtowane dowolnie przez organy podatkowe.

A co robili w Polsce liberałowie po roku 1989? Zmieniali przepisy co dwa tygodnie i pisali je w taki sposób i takim językiem, że są one całkowicie niezrozumiałe. Zasada trzecia mówi o dogodności podatków, które powinny być pobierane w takim czasie i w taki sposób, aby podatnikowi było najdogodniej je zapłacić. Trudno uznać za dogodną dla podatnika konieczność uszczuplenia masy majątkowej w celu zapłacenia od tegoż majątku jakiegoś podatku. Podobnie nierozsądne jest opodatkowywanie czynności podejmowanych przez podatnika w celu stworzenia nowego źródła przychodów. A przecież przez lata całe tak właśnie było.

Zasada czwarta mówi o taniości podatków, które powinny być ściągane jak najmniejszym kosztem, aby ich efekt skarbowy był jak największy. Oznacza to, po pierwsze, że podatki powinny być tak skonstruowane, aby ich wymiar, pobór i kontrola nie wymagały zbyt dużej liczby urzędników. Po drugie, podatki nie powinny wpływać hamująco na pracowitość ludzi oraz naruszać źródeł ich dochodów. Po trzecie, ewentualne kary nie powinny podatników rujnować. Po czwarte, podatnicy nie powinni być zbyt często nachodzeni przez kontrolerów i narażani na udrękę kontroli, która może zniechęcać lud do podejmowania działalności gospodarczej. Czy któraś z tych technicznych zasad została wprowadzona do polskiego systemu prawnego?

A jak wyglądała polska, rzekomo liberalna, polityka celna? Otóż, liberalny rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego w 1991 roku podwyższył cła i podatki obrotowe na samochody do takiego poziomu, że stały się one w Polsce najdroższe na świecie. I zrobił to w sytuacji, gdy pierwsze badania oczekiwań konsumentów pokazywały, że trzy największe marzenia Polaków to: dom, samochód i telefon.

Z telefonami nie było wcale lepiej niż z samochodami. Zamiast przeprowadzić deregulację rynku i podzielić TP SA, budowano monopol, przyznając jej spółce zależnej – Centertelowi, wyłączną koncesję na telefonię mobilną. A jak się zdecydowano na odebranie częstotliwości wojsku, żeby stworzyć GSM, to przyznano tylko dwie koncesje, tworząc klasyczny duopol. Efekt? Jak z samochodami: Polacy mieli przez lata jedne z najdroższych połączeń telefonicznych na świecie. I to był niby ten liberalizm?

Ale skoro to, co mamy, jest nazywane liberalizmem, to gdzie mają poszukiwać inspiracji przeciwnicy tych wszystkich niedorzeczności gospodarczych, prawnych i podatkowych jak nie w marksizmie? Niestety!

Autor jest prawnikiem i ekonomistą, komentatorem gospodarczym, ekspertem w dziedzinie podatków w Centrum im. Adama Smitha

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?