Niezbędnik wykształciucha

Szkło kontaktowe" odgrywa rolę „Gazety Wyborczej" sprzed kilkunastu lat. Jak ona kształtuje przestrzeń „rozsądnej" debaty i leczy kompleksy bywalców salonu – pisze publicysta „Frondy"

Publikacja: 27.01.2010 19:40

Tomasz P. Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Ten program trzeba oglądać. I to mimo iż irytuje, drażni i wyprowadza z równowagi każdego, kto nie jest wyznawcą religii "Tusku, musisz", kto nie obawia się powrotu pisowców do władzy i nie ma problemów z własną polskością. Ten program jednak – i to jest jego główna zasługa – doskonale pokazuje, co myśli spora część salonowej inteligencji – ta, którą Ludwik Dorn za Aleksandrem Sołżenicynem nazwał wykształciuchami.

Pierwszą jej cechą pozostaje instynkt stadny. Dzięki "Szkłu kontaktowemu" wiadomo, z czego można się śmiać, co jest zabawne, a co godne lekkiej, zabarwionej oczywiście ironią, pogardy. Kto jest śmiesznym kołtunem, któremu nawet przez gardło nie przechodzą głoski nosowe, a kto poważnym politykiem, któremu błędy językowe tylko dodają uroku. Jaka partia jest obciachowa, a jaka elitarna i pełna godności.

"Szkło kontaktowe" odgrywa rolę (z większym luzem i bez takiego nadęcia) "Gazety Wyborczej" sprzed kilkunastu lat. Jak ona określa przestrzeń "sensownej debaty" i "pięknych różnic" między ludźmi "godnymi miana odpowiedzialnych", a także kształtuje tematy, o jakich warto rozmawiać.

Sensowna debata w wydaniu "Szkła kontaktowego" to debata luźna, łatwa, lekka i przyjemna. Takie medialne small talk. Cięte riposty i delikatne podśmiewanie nie powinny przesłaniać faktu, że rozmówcy – jak dawna zblazowana arystokracja (obecnie medialna) – uznają, że większość tematów poruszanych w przestrzeni publicznej (a już szczególnie podrzucanych przez prawicę) nie jest warta ich (i naszej) uwagi.

Wielkie problemy typu obecność lub brak krzyży w przestrzeni publicznej, priorytety polityki zagranicznej wobec Niemiec czy rura po dnie Bałtyku nie są godne większej uwagi. Do ich zbycia wystarczy pogardliwe prychnięcie, które ma jasno sygnalizować, że poważni ludzie tym się nie zajmują. Oni to pozostawiają plebsowi.

Ten delikatny ironiczny uśmiech niekiedy skrywa głębokie obawy. Nie są to jednak lęki przed utratą suwerenności, słabością polskiego państwa czy rolą służb w przestrzeni publicznej (tego rozsądni się nie boją, bo "wiedzą", że to obawy plebsu), ale przed przejęciem władzy i debaty publicznej przez przedstawicieli prostego ludu, który nie podziela ich opinii, stylu bycia i nie rozumie ich żarcików.

Czarnym snem autorów i gości "Szkła kontaktowego" pozostaje IV Rzeczpospolita, która zawiera w sobie uznanie, że suwerenność, siła prawa czy oczyszczenie moralne są istotnymi elementami poważnej polityki. Że polityków należy rozliczać nie z tego, jak wyglądają i czy potrafią prowadzić lekkie small talk, ale z tego, czy służą państwu i narodowi. Na takie "plebejskie", nienowoczesne, pozbawione świadomości zmian współczesnego, globalizującego się świata myślenie nie może być zgody prawdziwego arystokraty. Nie może być zgody, bo takie myślenie burzy jego spokój. I nie pozwala mu się skupić na zabawie.

Widz "Szkła kontaktowego" jednak nie tylko się lęka, ale również wstydzi. Wstyd mu za pszenno-buraczanych polityków, zacofanych rodaków, za nasze fobie i kompleksy, za brak nowoczesności, odrzucenie procedury in vitro czy niechęć do parytetów. Ten wstyd jednak wcale nie oznacza, że wykształciuch chciałby, żeby wszyscy stali się tacy jak on. Co to, to nie. Gdyby tak się stało, jego kompleks niższości nie mógłby być przezwyciężany przekonaniem o własnej wyższości nad ciemnym ludem. On potrzebuje więc ojca Rydzyka, Jarosława Kaczyńskiego czy jego brata prezydenta, by czuć się lepiej, by porównywać się i leczyć własne kompleksy (z których najważniejszym pozostaje przekonanie, że bycie Polakiem to straszny obciach).

Stosunek do "Szkła kontaktowego" pozostaje swoistym politycznym papierkiem lakmusowym, pozwala się rozpoznać. Tym, co oddziela od siebie jego wyznawców i przeciwników, nie jest jednak poczucie humoru i jego brak, ale głębokie intuicje polityczne. Intuicje, które dzielą Polskę na tych, którzy wstydzą się bycia Polakami, i tych, którzy – choć wiele rzeczy chcieliby zmienić – są z tego zwyczajnie dumni.

Ten program trzeba oglądać. I to mimo iż irytuje, drażni i wyprowadza z równowagi każdego, kto nie jest wyznawcą religii "Tusku, musisz", kto nie obawia się powrotu pisowców do władzy i nie ma problemów z własną polskością. Ten program jednak – i to jest jego główna zasługa – doskonale pokazuje, co myśli spora część salonowej inteligencji – ta, którą Ludwik Dorn za Aleksandrem Sołżenicynem nazwał wykształciuchami.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?