Błąd w myśleniu o Białorusi

To nie niechęć do Polaków decyduje o aresztowaniach, lecz kwestia niezależności organizacji, którą Aleksander Łukaszenko postrzega jako jeden z najgroźniejszych czynników antyreżimowych – pisze europoseł PO

Publikacja: 25.02.2010 00:01

Paweł Zalewski

Paweł Zalewski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

Nim powtórnie wprowadzimy zakaz wjazdu na terytorium UE dla przedstawicieli reżimu, by w końcu – dając dowód naszej bezradności – zamknąć rynki zbytu dla rządzonej przez Aleksandra Łukaszenkę Białorusi, zastanówmy się, czy jest szansa na to, że białoruskie społeczeństwo faktycznie będzie nam za to wdzięczne? Jakie konsekwencje rodzi nasze koncentrowanie się wyłącznie na prawach rodaków? Wreszcie, czy sankcje są skuteczną odpowiedzią na łamanie swobód obywatelskich przez Łukaszenkę?

To pytania, na które warto odpowiedzieć na chłodno, gdyż dotyczą naszego wpływu na los sąsiedniego narodu i wiarygodności Polski, rzetelnie podnoszącej problem wartości w relacjach międzynarodowych.

 

 

Zacznijmy od rachunku sumienia. Ostre protesty przeciwko represjom wobec działaczy Związku Polaków na Białorusi obnażyły fakt, że z równą zaciętością nie walczyliśmy o innych, których prawa obywatelskie były podobnie łamane. I nie chodzi tu o zdarzenia sprzed kilku dni, ale narastające nękanie opozycji, które choć zmniejszyło się na chwilę, to nie zostało zaniechane od otwarcia na władze w Mińsku.

Przykłady z ostatniego roku? Rozpędzenie walentynkowej demonstracji młodzieży, szykany wobec mediów, zwiększona cenzura Internetu, uprowadzenie w grudniu dwóch działaczy opozycyjnych i pozostawienie ich w głuszy daleko od Mińska, rozbicie manifestacji i zatrzymania opozycjonistów w październiku, zasądzenie roku więzienia dla Artioma Dubskiego w lipcu i samobójstwo skazanej na dwa i pół roku robót Jany Polakowej w marcu ubiegłego roku.

Problem z polskim stanowiskiem sprowadza się do tego, iż nasze wcześniejsze milczenie i nagła ostra reakcja stwarzają argumenty dla propagandy Łukaszenki, iż głównym celem Warszawy jest ochrona bastionów polskości. Choć oczywiste jest, że reagujemy w tak skandalicznych sytuacjach, nie możemy zapominać, że naszą siłą jako kraju członkowskiego europejskiej rodziny, a jednocześnie strażnika jej strategicznej wschodniej flanki, jest zdolność promieniowania ideami demokratycznymi na sąsiadów.

Patrząc na to z perspektywy konfliktu europejskich idei – od wzniosłych koncepcji integracji czyniących z Unii światowe mocarstwo po narastające w jej ramach protekcjonizmy – można dostrzec paradoks. Oto niepostrzeżenie i wyraźnie wbrew swoim intencjom sytuujemy się w gronie państw traktujących integrację wyrywkowo. Korzystamy z niej, gdy jest nam potrzebna. Natomiast gdy jest związana z ideami, które pozwoliły nam na integrację wokół wspólnych wartości, jesteśmy pasywni.

 

 

Wpadamy w pułapkę walki o naszych rodaków, tak jakby byli oni prześladowani wyłącznie ze względu na kontekst historyczny. Przecież to nie niechęć do Polaków decyduje o aresztowaniach ani alergia na biało-czerwone barwy, lecz kwestia niezależności i społecznego potencjału samodzielnej organizacji postrzeganej przez Łukaszenkę jako jeden z najgroźniejszych czynników antyreżimowych.

Polska mniejszość na Białorusi jest solą w oku Łukaszenki, który doskonale rozumie, że brak skutecznej pacyfikacji tej grupy społecznej może doprowadzić do wzrostu aktywności Białorusinów i przyczynić się do osłabienia kruchego fundamentu, na którym opierają się jego rządy. Dla prezydenta Łukaszenki walka z rzutkimi, konsekwentnymi i dobrze zorganizowanymi liderami ZPB w rzeczywistości jest walką z czynnikami obywatelskimi i wolnościowymi, dla których w białoruskim systemie politycznym nie ma miejsca.

W tym kontekście zajęcie Domu Polskiego w Iwieńcu, zamach skarbówki i podporządkowanych reżimowi sądów na firmę Polonica kierowaną przez Andżelikę Borys, która prowadząc działalność edukacyjną i kulturalną, generowała środki pozwalające utrzymać samodzielność Domów Polskich, dowodzi, że władza w Mińsku obawia się wszelkich inicjatyw, których nie może kontrolować lub przejąć. Nie jest dowodem na niechęć do samej polskości. A jeśli tak, to czy nie jest obarczone błędem wkraczanie na wojenną polsko-białoruską ścieżkę, skoro spór istnieje na polu wartości i idei będących fundamentem wolnej Europy, a nie narodowej niechęci?

Podejmując problem swobód obywatelskich, z równym zaangażowaniem upomnijmy się o wszystkich poszkodowanych. Wpływ na działania Unii, zrozumienie naszych postulatów oraz respekt na zewnątrz możemy osiągnąć, broniąc praw i wolności dla wszystkich, a nie tylko represjonowanych Polaków.

 

 

Nim przejdziemy do rozpatrzenia sankcji jako reakcji na represje Łukaszenki, odpowiedzmy na tezę stawianą dziś przez opozycję i specjalistów od polityki wschodniej w rządzie PiS, wieszczącą bankructwo unijnej polityki otwarcia wobec Białorusi.

Otóż cele tego otwarcia dokonanego z inicjatywy Polski nie dotyczyły jedynie skłonienia reżimu do liberalizacji systemu, lecz zakładały przyznanie Mińskowi pola manewru w relacjach z Kremlem.

Metodą polityczną było tworzenie sytuacji, gdy dzięki pogłębieniu współpracy uzyskamy wpływ na politykę reżimu, który łamiąc prawa obywatelskie, będzie miał coś do stracenia w relacjach z Unią. Takiego wpływu nie przyniosła przecież polityka sankcji, z upodobaniem, lecz bez skutku, stosowana przez dzisiejszych krytyków rządu. Dopiero perspektywa ożywienia relacji z Unią doprowadziła do zwolnienia z więzień białoruskich opozycjonistów.

Wiadomo było też, że polityka otwarcia obliczona jest na długi czas i nie przyniesie natychmiastowych efektów systemowych. Stwarza jednak szansę na pozytywną ewolucję w dłuższym okresie. Nie możemy wobec tego mówić o porażce, bo nikt nie zakładał natychmiastowych skutków. Nie oznacza to jednak, iż postuluję utrzymanie w pełni dotychczasowego kursu. Korekta działań politycznych zależy od rozwoju wydarzeń.

 

 

Cele stawiane na początku wciąż pozostają w mocy, choć sytuacja wygląda dziś inaczej niż w styczniu 2007 roku, gdy na łamach „Rzeczpospolitej” wzywałem do zmiany polityki wobec Białorusi. Po agresji na Gruzję Rosja wzmogła presję na swoich satelitów. Pokazała, kto ma realny wpływ na twarde instrumenty władzy na Białorusi, wykorzystując jej obszar oraz armię do przeprowadzenia jawnie wrogich wobec państw bałtyckich manewrów. Po odejściu Wiktora Juszczenki uzyskuje szansę na zmianę relacji z Ukrainą, co utrudni Łukaszence grę z Kremlem.

Położenie międzynarodowe zmieniło się zatem na niekorzyść Białorusi. Może to skłaniać Łukaszenkę do większej uległości wobec Kremla, czyniąc ofertę zbudowania przeciwwagi dla presji rosyjskiej w relacjach z UE mniej atrakcyjną. Jednocześnie Rosja na skutek kryzysu wycofała się z finansowania gospodarki białoruskiej niskimi cenami ropy i gazu, co zmusza Mińsk do szukania kredytów na Zachodzie. Powstaje zatem przestrzeń, w której Polska, współpracując z państwami i instytucjami zachodnimi, może szukać wpływu na Mińsk.

Chcąc na tym polu być skutecznymi, polscy liderzy opinii muszą podjąć wysiłek racjonalizacji fali emocji, którą wywołują represyjne działania reżimu Łukaszenki. Dziś nie jest to proste. Opozycja, z PiS na czele, wbrew deklarowanej potrzebie mówienia o racji stanu jednym głosem wykorzystuje te emocje do mobilizowania społeczeństwa przeciw rządowi. Przekonuje, że „polska dyplomacja nie umie prowadzić męskich rozmów”. Zapewnia, iż problemy z Białorusią są możliwe do rozwiązania i tylko miękka reakcja naszego rządu stoi temu na przeszkodzie. Jeżeli tak jest w istocie, dlaczego twarda polityka poprzedniego rządu nie rozwiązała problemów?

Istota skutecznej polityki sprowadza się do znalezienia argumentów, które przemówiłyby do białoruskiego dyktatora. Musimy jednak pamiętać o naszych ograniczeniach. Przecież nawet najpotężniejszy kraj na świecie ma problem z wymuszeniem na białoruskim reżimie swojego stanowiska. Wymownym przykładem są amerykańskie próby presji na państwowy koncern Biełnieftiechim, co miało zniechęcić główny białoruski koncern petrochemiczny do współpracy z Wenezuelą przy wydobyciu ropy.

 

 

Powstaje zatem pytanie o rodzaj reakcji. Opozycja opowiada się za wprowadzeniem sankcji. Krytykując postulat powrotu do polityki sprzed 2008 roku, zacznijmy od prognozy, do czego one prowadzą. Wymowny jest przykład Iraku.

Gdy tysiące Irakijczyków umierało z głodu, po tym jak Stany Zjednoczone wprowadziły sankcje na handel z Irakiem, Saddam Husajn mieszkał w złotym pałacu, otoczony wszelkim doczesnym dobrem tego świata. Przykład Kuby pokazał, iż długoletnie sankcje przyczyniały się jedynie do zubożenia społeczeństwa i nie nadwątliły reżimu Fidela Castro. Na koniec warto przypomnieć słynną odpowiedź Jerzego Urbana na sankcje amerykańskie po wprowadzeniu stanu wojennego, że „rząd wyżywi się sam”.

Wniosek jest prosty. Sankcje nie uderzą we władzę, ale w ludzi, którym my chcemy pomóc. Użycie sankcji – środka o charakterze ostatecznym – tworzy sytuację, w której Łukaszenko nie ma nic do stracenia i może spokojnie łamać prawa swoich obywateli. Gdy gospodarka Białorusi upadnie, a ludzie wpadną w skrajną nędzę, Łukaszenko wciąż będzie organizować mecze hokejowe z sobą w roli głównej i szusować po najdroższych stokach w szwajcarskich Alpach.

Pogodzeni z losem Białorusini pozwolą mu pewnie przez dłuższy czas konsekwentnie wprowadzać plan dożywotnich rządów dzielonych z synem Wiktarem bądź członkami klanu technokratów albo „siłowików”. Czy właśnie taki scenariusz ma zostać zrealizowany, abyśmy mieli poczucie sprawiedliwości za represje na Polakach?

 

 

Polityka i dyplomacja to sztuka rzeczy realnych. W obecnej sytuacji naszym wymiernym instrumentem nacisku na władzę w Mińsku jest możliwość zablokowania kredytów niezbędnych do dalszego funkcjonowania państwa. By nie doprowadzić do wzrostu zależności i pogłębienia zadłużenia względem Rosji, opłacanego zawsze daleko idącymi koncesjami, Białoruś nie obejdzie się bez zewnętrznej pomocy z UE i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Twarde stanowisko Kremla, jego zakusy na strategiczne gałęzie białoruskiego przemysłu, drenaż sektora bankowego i przejęcie sieci przesyłowych surowców energetycznych skonfrontowane z dążeniem Łukaszenki do zachowania wpływów i formalnej władzy oznacza dla nas w niedalekiej przyszłości kolejne rokowania z Mińskiem. W tej sytuacji zachodnia gotowość przekazania transz kredytów powinna być poprzedzona poważnymi ustępstwami reżimu w zakresie praw politycznych, wolności mediów, wzajemności we współpracy gospodarczej i gwarancji niezależności organizacji polskich. Oznacza to czytelne przyjęcie zasady warunkowości w relacjach z Mińskiem, którą wcześniej postulowałem wobec Ukrainy.

Jeżeli szukać błędów w dotychczasowym podejściu, to właśnie w tym, że otwarcie Polski i instytucji zachodnich na reżim nie było jednoznacznie warunkowane długofalowymi zmianami, lecz jedynie początkowym wypuszczeniem więźniów sumienia na wolność. Musimy konsekwentnie wysyłać czytelne sygnały do Łukaszenki, społeczeństwa białoruskiego i mniejszości polskiej. To wymaga dialogu, a nie zamykania się. Właściwą reakcją nie są sankcje izolujące Białoruś i uderzające w gospodarkę, ale stworzenie czytelnych i weryfikowanych warunków przyznania pomocy. To istotne rozróżnienie.

Dziś ponowne izolowanie reżimu w Mińsku może doprowadzić jedynie do regresu naszych relacji dwustronnych i ułatwi dominację kapitału rosyjskiego na białoruskich rynkach. Obecne wydarzenia na Białorusi paradoksalnie mogą się przyczynić do wypracowania spójnej i stanowczej polityki warunkowości wobec Mińska.

Kluczowym momentem w białoruskim kalendarzu politycznym będą zbliżające się wybory lokalne. Warunkiem pomocy Unii i MFW powinno być zagwarantowanie przejrzystości zasad głosowania i uczestnictwa w tych wyborach, zaprzestanie represji wobec niezależnych mediów, zerwanie z łamaniem praw obywatelskich oraz zwrot ZPB zawłaszczonego majątku, a tym samym uznanie wyboru Andżeliki Borys. Wypracowanie takiego stanowiska na forum Unii nie będzie łatwe, ale jedynie w ten sposób można uzyskać wpływ na białoruskie władze, które już latem zaczną się borykać z płynnością finansową i koniecznością zrobienia zapasów na zimę.

Tym razem to Polska może skorzystać z okazji, by być ambasadorem unijnych wartości. Legitymację do tego daje nam prześladowanie naszych rodaków, ale nie po to, by tylko ochronić polskie interesy. Zróbmy to, by się upomnieć o wartości nadrzędne i wspólne wszystkim, którzy na Białorusi chcą żyć jak wolni Europejczycy! Wtedy żaden wolny naród nie odmówi nam poparcia.

Autor jest publicystą i politykiem, był członkiem m.in. Unii Demokratycznej oraz Prawa i Sprawiedliwości, obecnie jest europosłem Platformy Obywatelskiej

Nim powtórnie wprowadzimy zakaz wjazdu na terytorium UE dla przedstawicieli reżimu, by w końcu – dając dowód naszej bezradności – zamknąć rynki zbytu dla rządzonej przez Aleksandra Łukaszenkę Białorusi, zastanówmy się, czy jest szansa na to, że białoruskie społeczeństwo faktycznie będzie nam za to wdzięczne? Jakie konsekwencje rodzi nasze koncentrowanie się wyłącznie na prawach rodaków? Wreszcie, czy sankcje są skuteczną odpowiedzią na łamanie swobód obywatelskich przez Łukaszenkę?

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?