[wyimek][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/03/04/dobry-komunista-dzieli-salon/" "target=_blank]Weź udział w dyskusji[/link][/wyimek]
Większość sporów o opublikowanie biografii Ryszarda Kapuścińskiego omija to, co wydaje się istotą sprawy. Toczą się one wokół kwestii drugorzędnych, takich jak ujawnienie faktu, że pisarz w znacznym stopniu zmyślił i zmitologizował swoją biografię. Jako człowiek kształcony swego czasu na literaturoznawcę ręczę, że trudno w ogóle znaleźć pisarza, który w ten czy inny sposób nie kreował swego fałszywego wizerunku. Trudno też o takiego, który prywatnie byłby dobrym mężem, rodzicem czy przyjacielem. A jeśli, to znajdziemy ich raczej wśród mniej wybitnych.
Odpowiedź na pytanie, czy biograf ma prawo demaskować mitotwórcze zabiegi swego bohatera, pisać o jego romansach czy chorobliwych reakcjach na choćby najdelikatniejszą krytykę, jest więc zbyt oczywista, by być wartą kłótni.
[srodtytul]Groteskowe głosy[/srodtytul]
Więcej jednak kontrowersji niż obnażenie życia osobistego pisarza wzbudziła otwartość, z jaką pisze Domosławski o, ujmijmy to, życzliwych stosunkach Kapuścińskiego z komunistycznymi władzami i służbami specjalnymi Peerelu. Nestorom "wspólnoty ludzi przyzwoitych" (jak skromnie zdefiniował ją Michnik) skojarzyło się to z wściekle przez nią zwalczanym "grzebaniem w ubeckim szambie", zareagowali więc według wyuczonego wzorca: książka jest obrzydliwym paszkwilem, autor hieną, nie wezmę tego paskudztwa do ręki etc.Tym razem jednak głosy te zabrzmiały groteskowo. Autora biografii trudno bowiem zmieszać z błotem jako prawicowca czy "oszalałego lustratora". Domosławski nie tylko pozostaje jednym z opiniotwórczych piór "Gazety Wyborczej", ale też jest znany ze swych lewicowych przekonań i antyglobalistycznego zaangażowania. Dyskurs wykluczania, stosowany przez salon na przykład wobec Zyzaka, słabo się go ima. Otwarcie wyraził to Piotr Bratkowski (dziś "Newsweek", ongiś "Wyborcza"), wzdychając, "o ileż byłoby prościej", gdyby za książką stał "inkwizytorski lustrator".